czwartek, 24 grudnia 2015

Kevin sam na chacie.

Tak. Właśnie siedzę przed telewizorem i oglądam Kevina jedząc kolejną porcję barszczu z uszkami i zaczynam dostrzegać moje spożywcze dziecko- na oko trzeci miesiąc- to pewnie po pierogach. Dorsz miał ości, niestety, ale za to łosoś ich nie miał. Najadłem się jak prawdziwa dzika świnia a zaraz trzeba iść na pasterkę. Nie zapaliłem dziś ani jednego papierosa, za to sukcesywnie pocieszam się papierosem na baterie, ale to przecież nie to samo. Aż normalnie mógłbym iść do komunii, ale grzechy chyba nie ulegają przedawnieniu. Pomodlę się za Was wszystkich Boże Owieczki.

Dzisiaj jest bardzo pozytywny dzień.
Nie spędzam świąt z moim Mężem, co jest powodem do smutku, ale to właśnie Mąż dał mi pocieszajkę w postaci e-papierosa.

Kevin właśnie się skończył, a ja dowiedziałem się, że Sylwester z Polsatem będzie w Katowicach a nie w Gdyni. Nie będzie pijanego Krawczyka śpiewającego "parostatkiem la la la"?

Wracając do pozytywnego dnia- nie dostałem skarpetek. Dostałem zajebiste kable ( tak, jaram się), marynarkę ( też się mega jaram), maszynkę do golenia ( taką profesjonalną, zastanawiam się czy używać jej tu czy tam, ale myślę że twarz w moim przypadku jest bardziej reprezentatywna). Dostałem też koszulkę bezszwową od babci ( jeszcze nie rozgryzłem zamysłu) i drewnianą miskę od mamy ( ciekawe czy domyśla się, że zrobię z niej popielniczkę?) a... No i coś co chciałem- miękkie szczotki do czyszczenia butów od siostry. Jutro się zbiorę i wypastuję te buty, promis.

Czekam na informację o powrocie babci co wiąże się z przyjazdem Męża, muszę iść do dentysty i mam spotkanie odnośnie projektu. A... I wigilię teatralną.
I nie mam nic na sesję.
I szef mnie zabije.

Ale nie przejmuję się tym totalnie, wystarcza mi jedzenie, chciałbym się jeszcze przytulić, zapalić normalnego papierosa i nie iść do kościoła. Soon.
_________________
Wesołych Świąt!

piątek, 4 grudnia 2015

AMUZ*

AMUZ, czyli Akademia Muzyków Uprawiających Zapierdalando*
Ja nie jestem na swoją uczelnię zły, jestem po prostu wkurwiony. Może i będzie to jeden z wielu blogaskowych wpisów traktujących o bólu dupy, lecz mimo, że takich już wiele, muszę napisać swój spersonalizowany. Miłej lektury.

Obecnie na mojej uczelni brakuje mi organizacji. Brakuje mi tego, że próba na 9:30 zaczyna się o 9:30, a nie godzinę później. Brakuje mi szanowania mojego czasu. Brakuje mi znanego profesora prowadzącego orkiestrę ( bez nazwisk), który wszystkich nas studiujących na kierunku o wdzięcznej nazwie "Jazz i muzyka estradowa" ustawiłby do pionu. Brakuje mi kogoś, kto pierdolnąłby ręką w lakierowany na wysoki połysk fortepian ( i na pewno nie byłby to wyżej wspomniany dyrygent) i powiedział "basta", albo "no kurwa"- nie łudzę się, że samo pierdolnięcie by wystarczyło.
Brakuje mi też konsekwencji pedagogów, którzy jednego razu mówią tak, za drugim razem twierdzą, że przecież mówili nie ( nie przytaczam miliona historii z troski o własną dupę czy też kark).
Brakuje mi logiki działań, logiki toku studiów, jasno przekazywanych informacji- także tych wypływających z Dziekanatu ( który serdecznie teraz pozdrawiam i chciałbym jeszcze dodać, że stanie pod drzwiami pół godziny czytając regulaminy jest bardzo inspirujące).
Stawia się przed nami zajebistą ilość wymagań natury różnorakiej nie mówiąc jednocześnie jak mamy im podołać. Nie chcę systemu Plug&Play, nie mówię o Know-how, jakiejś recepcie czy złotym środku- chcę logiki wypowiedzi, stawianych jasno pytań na które, jeśli odpowiedzi na nie nie będę mógł znaleźć- ktoś zawsze pomoże mi ją zdobyć ( bo po co jej udzielać).
Chciałbym narzędzi, które umożliwiłyby realizację każdego, nawet pozornie szalonego projektu.

Trzeci rok studiów jest, o dziwo, bardzo wymagającym. Nie tylko na polu ja vs. muzyka, czyli kompletowanie na kartce papieru nut w różnej kolejności, wysokości i wszystkich innych rzeczach nazwanych przez kogoś kompozycją. To też wymaganie niemożliwego- organizacji całego przedsięwzięcia jakim jest końcoworoczny ( tak, wyraz nieistniejący w SJP) recital dyplomowy, a chyba każdy chce, by był jedyny w swoim rodzaju, najlepszy i niepowtarzalny. I tu jest pies pogrzebany, bo o ile instrumentalista poprosi sekcję o akompaniament, to nie ma problemu. Gorzej, jeśli chce pokazać coś więcej lub stoi przed organizacją koncertu na miarę Filharmonii ( z pewnością nie Bałtyckiej) to ma, bez ogródek, przesrane.
Jeśli nie masz schowanych w skarpecie kilku dobrych tysięcy na ( począwszy od wacików): garnitur względnie sukienkę, projekt plakatów, programów, zaproszeń i ich druk, profesjonalne ( wiadomo) nagłośnienie i sfilmowanie koncertu, zapłatę dla muzyków- to możesz rzucić te studia. Albo zorganizować dyplom, którego efektem będzie Twój skok do Martwej Wisły z mostu wantowego, względnie skok z dziesiątego piętra jednego z przymorskich falowców (tak, musiały się w tym tekście pojawić).
Ja sam zamierzam zająć się męską prostytucją, choć wydaje mi się, że efekt będzie nader wątpliwy.
A teraz idę zażyć kilka tabletek uspokajających i czynić niemożliwe.
Życzcie mi powodzenia, serdeczności najczulsze ślę.
_____________________________________________________________________________________________
*Zapierdalando- termin muzyczny określający bardzo szybkie wykonywanie zajebiście dużej ilości zadań związanych nie tylko z muzyką.

czwartek, 26 listopada 2015

My Cyganie, hej.

O Boże, o Boże zaraz się rozłożę.
Tyram jak tresowany osiołek, umiem już nalewać piwo i robić Mohito, ale za to pękły mi bębenki i średnio słyszę bzdury naokoło siebie. Może to i lepiej? Umiem też nabijać na kasę trzy piwa z kija, wodę gazowaną, colę, podwójny gin z tonikiem i Jack'a z colą jednocześnie. Wymaga to ode mnie ogromnych nakładów energii, obu jej rodzajów w sumie. Słabo mi na myśl, że spędziłem w pracy ponad dobę w dwa dni tylko. No, ale ludzie zapierdalają więcej przecież, prawda?
Gówno prawda. A nawet jeśli to są za to sowicie (jak na Polskę) wynagradzani.
Koniec biadolenia, chciałem po prostu zakomunikować, że poczułem się bogaty i sprzeniewierzyłem wszystkie pieniądze chuj wie na co. Pytałem: nie pamięta.

Zrobiłem sobie tygodniowy urlop od uczelni, naprawdę coś takiego się przydaje. Ale nie wykorzystałem tego zbyt. Chyba.

Byłem za to u krawca dzisiaj. W ramach szycia garnituru na miarę. Jednakowoż Pan Konaszewski ( dopiero potem zostałem uświadomiony do kogo poszedłem) nie poczuł we mnie piniądza. Ja w sobie też jakoś wyczuć go nie mogłem, pieniądza oczywiście, kiedy usłyszałem cenę. Ale Panowie- polecam, podobno garnitur na miarę to super sprawa jest.

Ale mam z ów wyprawy małą anegdotkę:

Idę. Zdecydowałem się, kto pyta nie błądzi. Przeszedłem obok salonu i zobaczyłem w środku stadko ludzi bliżej nieokreślonych i bliżej nieokreślone szmaty wiszące na jednym z nich. Poszedłem dalej z zamiarem poddania się i zapaliłem papierosa. Spojrzałem przed drzwi zakładu. Nowy merc sztuk dwie- ten świat to chyba nie dla mnie. Tytoń tlił się powoli, a ja stwierdziłem, że nie mogę być aż taką cipą- powiedziałem, że pójdę, to pójdę. To jakiś krawiec, nie wizyta u urologa. Zgasiłem peta i wchodzę do środka. Jaki obrazek widzę? Wełna za 200zł od metra to jedno, nic nadzwyczajnego podobno. Ale ten tabun w środku to tabor cyganów. Samych facetów. Grubych jak beczki po ogórkach, garnitur na miarę z pewnością im nie pomoże. Choć w sumie może jak są tacy spasieni to muszą nawet gacie na miarę szyć. Wysoce prawdopodobne.
Kontynuujmy obrazek:
Cygańscy baronowie (wszyscy w garniturach) patrzą na jednego, centralnego cygańskiego barona i mówią, że:
 - Aszrabachramasz inny kolor.
 - Aszbarachramusz klapy krócej o dwa centymetry.
 - Aszbachrrambarasz z tyłu dwa rozcięcia a nie jedno.
Dookoła latają brudne cygańskie dzieci- to żaden epitet, one naprawdę były brudne.
Pan Konaszewski mierzy udo w dziesięciu różnych miejscach, a ja patrzę na to jak kretyn zamurowany i zastanawiam się, czy zapytał się o tę rzecz dziwną: w której nogawce Pan nosi.
A czytałem ostatnio, że 90% mężczyzn nosi w lewej.
Ja nie noszę w żadnej, noszę majtki i podciągam do góry.
Myślę, że nasza wspaniała ziemska grawitacja już nie za bardzo mi pomoże.
____________________________________________________________________________________________
Ale jak jeszcze raz zobaczycie biednego cygana, to kopnijcie go ode nie w tyłek, bo jego ojciec nosi te same garnitury co Lech Wałęsa i inni.

sobota, 31 października 2015

22, czyli spalarnia wspomnień i odpadów.

22.
To taka głupia liczba. Kolejna z tego rodzaju będzie 33- jeszcze gorsza. O większych liczbach się nie wypowiadam, na szczęście brak mi doświadczenia.
W każdym razie mam 22.
Lata.
Centymetry.
Ciekawe czy jak miałem lat jedenaście to centymetrów też tyle. Może to działa w tę stronę. W drugą z pewnością nie: mając lat 33, 33 centymetrów mieć nie będę.
Chwała na wysokości Bogu.

Koniec moich jakichś zboczonych i perwersyjnych wyobrażeń.
Kiedy miałem lat... młodszy byłem po prostu, to myślałem że w wieku "tak dojrzałym" będę mógł wszystko, będę ważny i nie będę chodził w urodziny na cmentarz. Myślałem że będę pił na umór wymazany sztuczną krwią, świętując znienawidzone przez babcię Haloween. A jak to wygląda? ( Zapewne odwrotnie). Ludzie w moim wieku faktycznie tak spędzają weekend, a ja przyjeżdżam do rodzinnego domu, świńskim truchtem zaliczam najważniejsze cmentarze, palę znicze na widoku, a papierosy w ukryciu. Przepycham się na cmentarnych alejkach oglądając obrzydliwe wieńce, kwiatki, kolumbaria i gapiąc się na wypięte dupy ludzi czyszczących lastriko pastą Hades. Idę do kościoła, gapię się w sufit i na ministrantów. Klęczę przez pół godziny na wypominkach. Katuję się. Męczę. Nie doceniam starań wszystkich ( Świętych), którzy chcą mi ten dzień umilić. Kupują mi tort (spersonalizowany) i dają prezenty, po prostu chcą być dla mnie sympatyczni (a z pewnością jest im ciężko ze względu na mnie i mój bliżej niesprecyzowany charakter chamskiego zespołu napięcia przedmiesiączkowego), by potem znów iść na cmentarz, który sam z siebie nie jest miejscem wyjątkowo smutnym. Ale Ci ludzie są wprost okropni. I to dzięki nim atmosfera na cmentarzu jest, o ironio, zabójcza. Rozmawiamy o najładniejszych nagrobkach, o tym, że mama chce taki a babcia inny. A mój facet chce dać się spalić.
HALO! SĄ MOJE URODZINY!

Fakt, są. Ale są też znicze, stroiki i wkłady olejowe ( NIE KOPCĄ! DŁUGO SIĘ PALĄ! 2,50 ZŁ ZA SZTUKĘ!). No i chyba powinienem pogodzić się z tym że ten głupi zwyczaj jest bardziej wpisany w kulturę i obyczaje niż rocznica mojego przyjścia na świat.

___________________________________________________________________
Bezwładnie oczekuję, aż ogrom szczęścia mnie sobą zaszczuje.

poniedziałek, 26 października 2015

Kolorowe liście, wiatr i siedem dymów

Jest już jesień. Stwierdzenie wczesnoszkolne wręcz w życiu dorosłym okazuje się niecodziennie skomplikowane. Bo jest już jesień i co? Smutno, szaro, blado, mętnie, buro i ponuro? Kolorowo, chłodniej, wietrzniej ( w Trójmieście bez różnicy), liściasto, zgniło, umierająco?
Jest jesień i tyle.

Wybory wygrywa bezprawie i niesprawiedliwość, platforma wiertnicza musi otrzeć łzy. ("Nie płacz Ewka, bo tu miejsca brak..."). Ku mojemu prywatnemu zdziwieniu do sejmu nie weszła lewica. Jedni się cieszą, geje płaczą, ogólnie chyba nastroje powyborcze są jakoś proporcjonalnie rozłożone, choć więcej ludzi chyba płacze, że jakim cudem, że to wszystko nie jest możliwe. Ja w wybory wierzę, nie wierzę zaś w ich skuteczność. W ich efekty nie wierzę.
Już po wyborach i tyle.

Za kilka dni, w piękny Krajowy Dzień Stawiania Zniczy na Lastriko mam swoje dwudzieste drugie już urodziny. Nie żebym specjalnie się cieszył, ani zamartwiał. Mam urodziny i tyle.
Już trzy akapity mam w tyle. I a propos tyłów dodam, że jeden taki kolega mojej koleżanki, nie znam imienia niestety, zawsze ma wszystko w tyle i wykazuje patologiczną chęć imponowania i ów tył pokazuje na drugim planie zdjęć z każdej wycieczki szkolnej. Może pokazuje chłopak co ma najlepszego? Może i ja powinienem zacząć? Ale warunki atmosferyczne w Polsce niekoniecznie pozwalają na pokazywanie dupy w każdym napotkanym obiektywie. Chyba dostałbym wilka...
Co do tyłów to też tyle.

Widziałem dzisiaj rzecz wprost niesłychaną.
Jadę normalnie jak glonojad w jednej z wielu starych gdańskich stopiątek. O dziwo siedzę. Siedząc słucham muzyki, połączenie takich czynności nie jest dla mnie specjalnie skomplikowane. Dodatkowo patrzę. Wśród natłoku tych czynności oczom mym ukazało się białe Reno Clio. Nowe- choć nie ma to żadnego znaczenia. Za kierownicą tegoż samochodu siedziała pani blondynka. Farbowana, widać było, lat względnie niewiele na karku miała. Przez uchyloną szybę pali w tym Clio papierosa, Marlboro czerwonego (miałem okulary). W obrazku nie ma nic dziwnego, nawet chciałem przestać na nią patrzeć z wiadomych względów, kiedy nagle pani podniosła do ust butelkę. Szklaną butelkę do połowy wypełnioną piwem Desperados. Zdębiałem. Tramwaj stał na światłach, ona też. Pociągnęła parę ładnych łyków i oddała butelkę komuś kto siedział obok. Nie mogłem wyjść z oszołomienia przez kolejne pięć przystanków.
Muszę się kiedyś napić przed jazdą tramwajem. Może wtedy nic nie będzie mnie tak szokować.
__________________________________________________________
"Bez Ciebie znaczę mniej niż pocztowy znaczek. Bez Ciebie jest mnie pół".

czwartek, 1 października 2015

Do odcięcia!

Jutro zaczynam uprzejmy trzeci już (jak dla mnie) rok na studiach. Dowiedziałem się o tym jakieś pięć minut temu z Facebooka, więc chyba nie jestem dobrym studentem.
Nie poszedłem do fryzjera, nie zdążyłem opalić dupy w ultrafioletowej trumnie, nie wytentegowałem z mojej głowy jakichś takich bardziej albo i mniej przydatnych, nie przygotowałem się jakoś do tego roku akademickiego.
Ale skoro już się jakiś rok zaczyna, to może jakieś postanowienia? Co bym przeczytał te brednie pod koniec września roku kolejnego i albo zaczął się śmiać, albo płakać. Wolę pierwsze ( co też jest niesamowite. JA wolę się ŚMIAĆ, a nie JA wolę PŁAKAĆ). Co do postanowień... napiszę wspaniałe utwory na koncert dyplomowy, dostanę się na wszystkie z możliwych wydziałów i pokażę wszystkim środkowy palec: prawej ręki, nogi, lewej ręki i nogi, a także centralny środkowy- największy ( co jest w miarę pocieszające).
Zrobię sobie brzuch i ciało, w zdrowym ciele zdrowy duch, bicek i plecki. Wszystko sobie zrobię, znów wezmę z lubym namiot i pojedziemy machać farfoclami do Chałup i będzie tęczowo, gejowsko i radośnie. Będzie zajebiście i co do tego wątpliwości nie mam. Nie muszę nawet postanawiać.
Ograniczę... Kurdę, to jest trudne. Nie będę się ograniczać! Tak, dokładnie. Będę carpe diem, garściami z życia brać będę, nikt mi nie zabroni. Postaram się po prostu nie zawyżać statystyk spożywania alkoholu w naszym pięknym kraju- będę potajemnie wyjeżdżać do Rosji. Choć pewnie wpłynę osobiście na lepszą sprzedaż wyrobów tytoniowych w Polsce. Raz się żyje, a przecież gdyby kózka nie skakała to cierpiałaby z innego powodu. Trzeba wspierać rodzimą gospodarkę paląc amerykańskie papierosy popijając szkocką whisky.
Ale co do tych lat, roków, tych kawałków, co ćwiartują jakiś okres na mniejsze i większe: na kalendarzowym sobie mogę postanawiać, na szkolnym i akademickim też. Kościelny, ruski, chiński, obojętniejaki. Ale stwierdziłem, że akademicki jest najbardziej motywujący- najkrótszy.
A... no i jeszcze jedno: zrobię kurwa ten doktorat, choćby skały srały. I to jest postanowienie!
__________________
Call me irresponsible?

niedziela, 6 września 2015

Frische Fische Water Closet

Jestem totalnie zmęczony.
Requiem Mozarta obija mi się właśnie o uszy i nie przynosi spodziewanych efektów.
Praca, praca, praca... Jak tak sobie myślę, to myślę (sic!), że każdy z was chciałby mieć szefową, która:
- każe pracować przez cztery dni i daje jeden dzień wolnego z łaski swojej po czym każe pracować kolejne cztery dni ( w tej totalnej pizgawicy po dziesięć godzin dziennie).
-na trzeci dzień po czterech dniach i tym jednym wspomnianym wolnym każe jechać do Sopotu melexem z Westerplatte ( zajebista adrenalina- zastanawiasz się czy dojedziesz, czy też po drodze coś pierdolnie) na obsługę przeogromnej imprezy jaką były Artloopy. Jesteśmy na miejscu, skaczemy szukając gniazdek coby te melexy podładować. ( O dziwo po drodze nic nie pierdolnęło). Po czym ( czyli krótkim ładowaniu) udajemy się na wskazaną przez szefową ulicę Polną w oczekiwaniu na klientów. Jest dwudziesta- pracuję już jedenaście i pół godziny. Klienci się nie zjawiają- więc trzeba do szefowej zadzwonić i zapytać gdzie są.
Szefowa zdębiała.
 - Jak to na Polnej, mówiłam, że na Morskiej!
Tak, mówiłaś, sobie w duchu powtarzałaś niestrudzenie. Kurwa. No to jedziemy na Morską. ( Przecież to tylko prawie drugi koniec Sopotu).
Klientów czeka sztuk dziesięć. Z trzech wózków zapełnił się jeden i to nie w całości. Czekamy dalej.
Do następnego wchodzą ludzie, a potem przesiadają się do mnie. Da fuck?
Podchodzę do Grzesia i pytam się o co chodzi.
 - No (...) powiedziała, że trzy wózki są niepotrzebne i mogę jechać do domu.
Teraz ja zdębiałem. Kuźwa mać, was wszystkich niech dunder świśnie. Dziad pracuje od dwunastej, czyli pieprzone osiem godzin, a ja dalej mam cisnąć? Chuj, jedź pan w chuj.
Jadę z klientami. Nie ważne, że tylko orientacyjnie wiem dokąd. Ale jakoś dałem radę.
Wysadziłem ludzi, kula lustrzana rzucała na ulicę białe zajączki. Fajnie. Zapierdalam dalej.
Jedna pani wróciła ze mną, jakoś miło rozmawiało jej się ze mną o falowcach (wtf).
Nagle pośród nocy dzwoni telefon.
Oliwer.
Chyba przeczuwam najgorsze.
 - Cześć, klema mi poszła. - kurwa, kurwa, kurwa - jak możesz to podjedź po akumulator, mostek i klucze. A, i te haki żeby akumulatory wyciągnąć.
 - Robi się. - Fuck, dlaczego teraz.
Jadę po te pierdoły, szefowa dzwoni.
 - Grzesiu pojedzie, nie musisz jechać.
 - Ale ja już tu jestem.
 - No to musicie to ogarnąć, bo ja jestem poza Gdańskiem. - tak jest Pani Porucznik.
Władowałem na pokład ciężki jak młode słonia akumulator, w grzęzawisku znalazłem jakiś zjełczały mostek i stanąłem na poszukiwaniu kluczy. Trzynastki i piętnastki.
(...)
Nie chce mi się opowiadać telefonicznej wojny pomiędzy szefową, a jej dwoma podwładnymi. Było źle, było nieogarnięcie jedno wielkie, szlag mnie o mało nie trafił. Jakieś klucze w końcu się znalazły, ale muszę przyznać, że zaopatrzenie w narzędzia w tej firmie wykazuje poważne braki. Co najmniej poważne ).
Koniec końców wymieniliśmy akumulator, zjechaliśmy do bazy. Namordowaliśmy się jak dzikie osły podłączając za krótkimi kablami trzy melexy i "wyszliśmy" z pracy. Przed naszym nosem przejechała eskaemka, następną mamy za pół godziny.
( O organizacji przedsięwzięcia tez nie chcę mówić nic. Trzy trzynastoosobowe busiki potrzebne były do przewiezienia dokładnie dwudziestu trzech osób).
Wcale nie czułem się z tym niekomfortowo, na pewno przyda mi się pięciokilometrowy spacer po trzynastu godzinach pracy.
Przecież nie muszę wstać po siódmej, jechać do tego beznadziejnego miasta kolejką z samego rana tylko po to, żeby zwieźć to gówno na czterech kółkach z powrotem na legendarny półwysep Westerplatte i spędzę w pracy znowu dwanaście godzin.
(...)
Kiedy już to zrobiłem i piątek dobiegł końca a telefon zawibrował w kieszeni prawie się rozpłakałem.
 - Czy mógłbyś wziąć jeszcze weekend? Bo Daniel się rozchorował...

________________________________________________
Pozdrawiam tych, którzy pracują cały czas. To w nas nadzieja.

sobota, 25 lipca 2015

Społeczeństwo

Podchodzi Pan Polak z pytaniem czy lubimy Wałęsę. Mnie ta postać ani parzy, ani ziębi i już chcę coś powiedzieć, ale Pan Polak oznajmia nagle, że Wałęsa to drań. Dobrze, jeśli nie lubi Wałęsy to nie mogę się z nim nie zgodzić. Klient nasz pan.
Na to jego żona, że mógł kandydować, że byłoby super i byłaby Pierwszą Damą. Pierwszą Cebulową Damą Kraju Kwitnącej Cebuli. Pasuje jak ulał- ma okropne włosy pod pachami. I dodaje:
- A najgorsze w tym wszystkim jest to, że pedały będą mogły (w sumie to chyba "będą mogli", ale nie wnikam w skomplikowany język polski) adoptować dzieci.
Chyba żyjemy w innym kraju Pierwsza Damo. 
Pan kontynuuje wywód o Lechu, że on też jest elektryk, słupołaz, Polak, Duńczyk i Rusek jednocześnie i prezydentem nie jest. (I całe szczęście).
Potem zaczyna się temat o in vitro. Małżonka, która nie próżnuje w strzępieniu ozora oznajmia, że in vitro to polska porażka na drodze ku wiecznej chwale.  Bo przecież "jak można pozwolić na to, żeby facet rodził dzieci?!".
Zdębiałem. 
Pytam się,  że jak to facet, przecież to niemożliwe. Pierwsza Dama z prychnięciem odparła:
- To Pan nie wiedział? Przecież w tej całej ustawie tylko o to chodzi, żeby pedały mogły robić dzieci! 
Zdębiałem jeszcze bardziej, ale zaciekawił mnie sposób wykonania tego utopistycznego dzieła. 
- A w jaki sposób oni te dzieci mają rodzić? 
- Ach... no Pan to chyba w ogóle nic o życiu nie wie! Oczywiście, że przez cesarskie cięcie! 
O Boże, którego nie ma, o Wszyscy Święci Pańscy, Jezusie Nazarejski, Matuchno Przenajświętsza gdzie, do kurwy nędzy, to dziecko ma się rozwijać? W pęcherzu moczowym? Czy może in vitro dla nich to przeszczep macicy, pochwy i całego żeńskiego oprzyrządowania? Zmiana płci lub celowe obojniactwo?
Krycha, co Ty pierdolisz? 
Roman, Stefan czy jak mu tam też nie daje za wygraną. A co wy powiecie o tych pedałach?
Milczę. Nie dość, że głupi to jeszcze ślepy- wiem, że bursztyny w uszach o niczym nie świadczą, ale dla nich powinny. Przecież to "kobieca ozdoba ciała".
I gada. Brudzi sarmackie wąsy lodami, mówi, że jego dziadek miał na nazwisko Drzymała albo i Miauczyński, a mnie to po prostu bawi. Choć w zasadzie powinno załamać.
On w ramach szlachectwa zapuszcza brodę i wąsy, ona- włosy pod pachami. On mówi o klepaniu laleczek i wielkiej miłości,  ona o niespełnionych ambicjach bycia Pierwszą Cipką Narodu. 
Zazdroszczę im podejścia do życia, marudzenia na szprotkę za sześć złotych "i to w dodatku taką malutką!". Głupoty im nie zazdroszczę.
Motywy nacjonalistyczne pojawiły się niepostrzeżenie wplecione w rozmowę. (Monolog).
- Ale Szwabów to tutaj pełno,  prawda?
Pełno.  I oby więcej niźli was wszystkich. Z nimi przynajmniej da się porozmawiać. I dają napiwki.

czwartek, 18 czerwca 2015

Teoria bezwzględności

Z klatki D zniknął już napis "Wiara, nadzieja i miłość" ale przekształcił się najpierw w "Wara, nadzieja i miłość". Kiedy spojrzałem kolejnym razem z miłości zrobiła się "ość".
Z miłości na ości.
Teoria bezwzględności.

Sesja się kończy, ludzie mi patrzą w okna, zazieleniło się już do końca i zielenić się już nie będzie, jakaś mewa osrała mi parapet, dziwka. Nad morzem wieje tak, że piach wbija się w intymniejsze zakątki odzienia mego, niebo jest niebieskie, kadra profesorów na mojej uczelni powinna odejść do lamusa, jest już prawie lato, w tramwajach zaczyna pachnieć potem, muszę sobie koniecznie znaleźć pracę, komunikanty spadają na ziemię, prezydent-elekt wniebowstąpił, czytam o pięciu pożądaniach w buddyzmie, znam adresy nieznanych mi ludzi, ciasto francuskie tak bardzo się kruszy, solarium to trumna z oświetleniem, kupiłem dziś w lumpie całkiem przyzwoitą koszulkę za całe cztery złote i pięćdziesiąt groszy, trochę mało światła mam na pisanie. Jest cudnie, nie mam żadnych wątpliwości, ludzie pojawiają się w niewłaściwych miejscach o niewłaściwym czasie albo też w tych samych okolicznościach ja mówię o nich zbyt głośno. Teraz czytam o buddyjskich dziesięciu złych uczynkach. Shake waniliowy Danio jest niedobry, karma wraca, Duda jednak naprawdę będzie prezydentem, a myślałem, że to tylko zły sen, na zewnątrz jest nieco zimno, właśnie wybiła północ, lubię swoją wielką płytę, mam to gdzieś, lubię nocą włóczyć się, whisky bym się napił, muszę ten plan wprowadzić w życie. Kwiatki czekają na przesadzenie, okna na umycie, skóra na opalanie, jaja na golenie, mózg na totalne zniszczenie. Chciałbym nagrać płytę, może chociaż mój anonimowy sąsiad by kupił skoro tak o Artyzmie wielką literą pisanym mówi.

Tak było.

Sesja się już skończyła, spędzam ostatnie dni w pracy, aż żal dupę ściska, zapewne zaciśnie też pasa, jeśli szybko kolejnej pracy nie znajdę. Kadra profesorska tak naprawdę się nadaje, ale nie do swojej pracy. Może szparagi w Niemczech? Może do Czech? Lampki, zarówno te orientalne jak i te mniej orientalne są ładne, stosunkowo niedrogie- zależy też o jakich stosunkach mowa. Do pracy wrócił cukier, dzięka bogu, bo nie lubię gorzkiej herbaty. Przypomniałem sobie właśnie, że papier toaletowy Kaczory ma już ponad dwudziestoletnią tradycję, choć nie wiem czy można go jeszcze kupić. Właśnie- muszę zrobić zakupy w Tesco, bo mam własne cebulackie bony. Umyłem już okna, ale nie przesadziłem kwiatków. Palę dalej, może nawet więcej, ale trzeba na coś umrzeć. Może z miłości? Z czegoś trzeba też żyć. Z miłości się chyba nie da, hę? Siąpi sobie trochę, ślumpa delikatnie. Całkiem sympatycznie ten deszcz wygląda. Ludzie dalej patrzą w okna, wczoraj byłem świadkiem przeuroczej rozmowy zaopatrzonej w różnorakie przecinki, których w co przyzwoitszym gronie lepiej nie przytaczać. Papierosy rzucały się desantem z każdego piętra z niezmienną od kilku lat częstotliwością. Muszę zacząć myśleć o dyplomie. Muszę się czegoś napić bo mi sucho w gardle. Muszę być bogaty, żeby się jebnąć na gorącym piasku na Malcie i mieć w dupie Polskę z wielkiej płyty. Piję trzecią herbatę, jem Michałki w każdej odmianie, makaron z curry już skonsumowany- ułożył się ładnie. Oddycham pełną piersią, wyłączyłem myślenie, życie jest piękne kiedy jest się po prostu głupim.
A Gdańsk wygląda jak przed najazdem dementorów.

Tak jest.

Szczęśliwie żyję tylko z własnym kotem w głowie, innych nie mam. Może to i dobrze, nie muszę latać jak dzika świnia z odkurzaczem dzień w dzień i w tę i nazad. Lewy przedsionek i komora już wypełnione po brzegi, resztę zajmuje mój egoizm. Lokatora znalazłem sympatycznego, muzyk- nie muzyk, ważne, że nie gej, przecież to to wody zużywa tyle, że ledwo w rury się mieści. Piosenki piszę, czuję się czasem jak Ewelina Lisowska, może nieco bardziej wyedukowana. Rzuciłem słuchawkę na biurko i znalazłem całkiem sympatyczną pracę, ale nie powiem gdzie, bo mnie tajemnica zawodowa zobowiązuje. Psa chciałbym mieć na gorącym dachu mojej głowy, który by się tak jakoś nie kudlił, sam wychodził na spacery i był w ogóle do rany przyłóż. I żeby się plątał pod nogami jak będę robić makaron z curry nalewając sobie w międzyczasie kolejny kieliszek białego półsłodkiego. Albo i dwie szklanki whisky.

Tak będzie.

_________________________________________________
Muchomory na humory, grzybki w sosie na muchy w nosie.






środa, 10 czerwca 2015

(p)oszukiwany

Z mieszkania po skosie, czyli na prawo i do góry o jedno piętro dobiegły mnie jakieś wkurwiające odgłosy filmu wojennego na który składało się tylko i wyłącznie strzelanie z karabinu maszynowego. Nie wiem czemu piszę w czasie przeszłym, skoro wojna w telewizorze trwa nadal. O 2:15 w nocy. Kurwa mać. 

Wyszedłem z mieszkania. 
Skoro ktoś mi mówi, że palę za dużo to musiałem dać mu na to argumenty. Nie poszedłem tym razem na dziesiąte piętro,  wyszedłem za blok. Stanąłem pomiędzy jedną i drugą falą i tę pierwszą, swoją,  starałem się ogarnąć wzrokiem. Czemu Ci ludzie u diabła jeszcze nie śpią?  Przeniosłem wzrok na drugą stronę, potem jeszcze raz popatrzyłem na swój blok.
W świetle nocy wyglądał zupełnie inaczej. Wielka bryła wyciosana z granitu,  stała,  monotonna, masywna. Przeplatana punktami przygaszonego światła, zupełnie inna niż zazwyczaj. Żeby mi ktoś wcześniej powiedział,  że mi się to będzie podobać to bym się udusił za śmiechu,  połknął język, udławił śliną- ale na pewno w jakiś sposób bym sobie umarł. 

Na czwartym piętrze mignęło światło. 
Zapaliło się i zgasło. Tak po prostu.
Drugiego papierosa chciałem spalić na pierwszym piętrze po drugiej stronie,  ale jeśli miganie światła zaprasza mnie na czwarte to pójdę na czwarte. Czytałem dziś,  że piętnaście minut aktywności fizycznej dziennie poprawia... wszystko poprawia. Mogę więc wchodzić na to czwarte przez piętnaście minut.

Brzęczenie lamp na klatce o tej godzinie jest iście mordercze. Mrożące krew w żyłach. Jak się okazało galeria na piętrze czwartym jest chyba jedyną niezabudowaną w tym pionie. Też wyglądała całkiem niesympatycznie,  kraty w oknach dodały trochę grozy do krajobrazu. Czemu do cholery nikt nie napisał o tym miejscu kryminału?
Znieczulica społeczna w tym bloku chyba nie jest aż tak dalece posunięta, że nikt nie zwróciłby uwagi na zwłoki.  

Spaliłem. Przeszedłem się galerią, nie wiedzieć czemu wyszedłem klatką B, kot mi czmychnął pod nogami, wszedłem znowu swoją, ochroniarz przy monitoringu miał pewnie małe deja vu,  wszedłem na swoje piętro. 

Nic się nie zmieniło.  Moje drzwi nie zbrązowiały ani o jotę,  film wojenny trwa nadal. Zasypiam z myślą ile naboi ma jeden pas do karabinu maszynowego.  Bo ten u tych z góry ma więcej aniżeli osiemset sześćdziesiąt metrów jakie mierzy sobie falowiec przy Obrońców.

Ileż to zagadek kryje się w tych... murach?  Wielkich płytach? Dalej jestem zdania, że jakby kogoś dziabnąć nożem, w dywan owinąć i schować w piwnicy to nikt by nie zauważył.

Jasno się robi, 
śpij miłości,  śpijcie aniołki. Ale ptaszki kochane, wróbelki pierdolone, przestańcie ćwierkać, bo mam jeszcze w uszach ten karabin maszynowy.  Choć wojna na górze już skończona. 

______________________________
W domach z betonu...

czwartek, 4 czerwca 2015

Śmiało na Boże Ciało, żeby nie śmierdziało.



Falowce nigdy nie wyglądają gorzej niż wtedy, kiedy zbliża się jakakolwiek uroczystość religijna. Na beatyfikację przez wszystkie klatki ciągnął się wielki napis "Jan Paweł II świętym", teraz, jak widać na załączonym obrazku: "Bóg jest miłością". Żeby te wszystkie zramolałe dziady z takim samym zapałem dbały o trawniki, sprzątanie po swoich kundlach czy o wspólnotę mieszkaniową to byłoby całkiem sympatycznie. Jedno z tego dobre- przynajmniej okna na klatce umyją narzekając niestety, że młodzi nie pomogą, a oni schorowani i starzy muszą po drabinach skakać. A nikt im tych okien myć nie każe. Poza tym są smugi. Jak coś już robią to może chociaż porządnie.
Święty Boże, święty mocny..!

Procesja idzie wolnym krokiem blokując ulice, a ja zastanawiam się czy mają na to zgodę, bo to przecież taka Parada Równości, tyle, że po katolicku. No i nie ma kordonów policji, tarcz, pałek i innych akcesoriów współczesnej władzy. Jest za to woda zmieszana z mąką przycięta w ładne kółeczko, opatulona pozłacanym mosiądzem inkrustowanym wszystkimi kamieniami na jakie aktualnie było stać proboszcza. Jest też baldachim przeszywany złotymi nićmi no i mega wypasiony ornat za kilkanaście tysięcy od jakichś tam sióstr Urszulanek. Są kwiatki, wstęgi, chorągwie z hasłami różnorakimi dalece innymi od "Wolność, Równość, Tolerancja". Są ludzie, którzy znają na pamięć wszystkie zwrotki Te Deum, ale nie muszą, bo przecież od czego jest nowiuśka tablica w kościele.
"
Ludzi cechuje przede wszystkim to, że gotowi są we wszystko uwierzyć. No bo czyż Kościół przetrwałby prawie dwa tysiące lat, gdyby nie powszechna łatwowierność?"
Święty a nieśmiertelny..!
Wszędzie wiszą proporczyki, w oknach widzę różności w kolejności następującej: papież były, papież obecny, Maryja, Jezus ufający sobie, Matka Boska Częstochowska, kielich IHS, winogronka, krzyże, świeczki, storczyki i cały pakiet z Gościa Niedzielnego.
Zmiłuj się nad nami..!
Ksiądz głosi, że "udajemy się z manifestem naszej wiary do czterech ołtarzy". A jak ja bym chciał coś zamanifestować to by się tylko echem odbijało od betonowej płyty mojego przybytku.

Zmiłuj się nad..!
"Ludzie nigdy nie czynią zła w tak szerokim zakresie i z takim zapałem jak wtedy,gdy robią to z przekonań religijnych".
Zmiłuj się..! 
Ale w niedzielę jest festyn! Będziecie mogli składać podpisy pod ustawą antyaborcyjną!
__________________________________
"Odi ergo sum" - nienawidzę więc jestem.
Umberto Eco

czwartek, 21 maja 2015

Kwitnące gąszcze.

Światło przeciskało się coraz wyżej ponad horyzont. Świtało.
Wracałem lekkim krokiem, mijałem ulice, skrzyżowania,  patrzyłem w okna w których zapalało się coraz więcej świateł.  Miasto budziło się do życia. Drzewa pokrywała już soczysta zieleń,  widać było pąki,  kwiaty, zapach asfaltu wymieszany z zapachem kwitnących jabłoni rosnących dziko przy drodze.

Zieleniło się coraz bardziej z dnia na dzień i czuję, że we mnie też ta wiosna wybuchła z jakąś dziwną,  niespotykaną przeze mnie mocą. Czułem w sobie zielone sploty,  gąszcz ogrodu pozostawionego bez ogrodnika w samym środku lata. Świat się kręci i wiruje,  dookoła pachnie wiosna, morze spokojne jak nigdy zachęca do niestosownej melancholii. 

Minęła chwila i słońce wzeszło nad horyzont i przywitało mnie lekkim i ciepłym blaskiem.  Chmury opuściły ten skrawek nieba zdawać by się mogło bezpowrotnie i poczułem spokój.  Cichy wewnętrzny spokój,  którego nie zaznałem od dawna, o którym prawie zapomniałem.
Uspokoiłem się tak, jakbym patrzył na Ciebie dalej i widział jak spokojnie wypuszczasz dym papierosa,  a on ucieka. Ucieka bezpowrotnie rozproszony lekkim wiosennym wiatrem.

Wiśnie w ogrodzie zakwitły, pod balkonem kwitnie bez, topola wypuściła jasnozielone liście przez które przebijało się migotliwe światło poranka. Zamknąłem drzwi na górny zamek, prztyknąłem czajnik i zrobiłem sobie kawę. Chwilę potem piłem ją małymi łykami, paliłem papierosa i spoglądałem na cudowny poranek.

Cudnie jest zasnąć o poranku.

wtorek, 28 kwietnia 2015

Biurka, spinacze, noże do papieru.




Światło monitora molestuje mnie białym blaskiem, nie pozwala myśleć i zdaje mi się, że usuwa właśnie resztę moich szarych komórek, jakie mam w posiadaniu.
Kurwa.
Wynagrodzenie odwrotnie proporcjonalne...
Czy otrzymała Pani/Pan zestaw próbny?
...co rodzaju pracy średnio mnie satysfakcjonuje, widmo bezrobocia przeraża, a wygrana w totolotka jest dla mnie tak samo osiągalna jak dopłynięcie...
Czy miała Pani/miał Pan okazję przejrzeć ów zestaw?
...na Hel wpław. Ale Hel przynajmniej czasami daje się zauważyć.
Kurwa.
Jestem nieco sfrustrowany, złapało mnie tak nagle...
Jak Pani/Pana zdaniem wypadają nasze materiały w porównaniu z tymi, które wykorzystuje Pani/Pan na co dzień?
...i w sumie znikąd. Wyszedłem na chwilę na zewnątrz: z jednej strony biurowiec, z drugiej strony biurowiec, z przodu ruchliwa ulica, a z tyłu kolej. A napis na tablicy w biurze uparcie głosi: "I powtarzamy: love my job".
Kurwa.
Dziękuję Pani/Panu za rozmowę, spokojnego popołudnia życzę i do usłyszenia!
Herbata mi się skończyła, wcześniej wypiłem już dwie kawy, co mi się, do diabła, stało, że czuję się tak a nie inaczej? O, Pendolino przejechało, och ten rozwój polskiej kolei. W głowie mi huczy stukot klawiszy, telefony, wentylatory komputerów, brzęczące świetlówki na suficie, perspektywy rozwoju.
Chciałoby się uciec, nadmuchać jakiś materac, zabrać ze sobą pluszowego misia i wypłynąć na pełne morze. Ale deszcz pada, więc jakoś nie mam ochoty.
Dzień dobry, Paweł Wysocki, dzwonię z...
Może po prostu infolinia nie jest przeznaczona dla mnie? Człowiek by tak chciał wrócić do domu i dziękować Bogu, którego nie ma, że może w końcu pouczyć się do kolokwium, mieć wszystkie notatki i usiąść z tabliczką czekolady i zakuwać konkretnie. Ale ja wracam, siadam przed klawiszami z plastiku i czekam na swoją muzę. Jakąś wenę, która niestety nie przychodzi, bo wszystkie Weny i Muzy już dawno wiedzą o tym, że jestem pederastą, cholera, trzeba się było nie przyznawać.
Kurwa.
Gdyby był pan zainteresowany, to zapraszam na naszą stronę internetową...
Ale może czasem żeby na wszystko spojrzeć trzeźwo należy się uchlać.
____________________________________________________________
– To dziw­ny świat – po­wie­działam cicho, bar­dziej do siebie niż do niego.
– Jak żaden in­ny – przytaknął.

sobota, 18 kwietnia 2015

Zachwyt.

Ten wyraz jest jakiś nietego.  Po prostu mi się nie podoba.
Ale doskonale wyraża to co mogę powiedzieć ostatnio o swoim życiu. I nie chodzi o to, że jakiś stary dziad w tramwaju właśnie opluwa mi kark kaszląc, tylko o to, że właśnie w słuchawkach gra mi Dancing Queen Abby.
I pędzę sobie przez swoje ukochane miasto starą stopiątką i wiem, że nie może być lepiej.  A jakby było to z zachwytu bym zszedł. 
Tramwaj na Dworcu Głównym opustoszal,  zrobiło się chłodniej i jeszcze bardziej sympatycznie. Ktoś je frytki z maka,  a ja czuję, że nie muszę patrzeć na ładnych facetów. Mam ich po dziurki w nosie,  poza tym wystarczy mi jeden, a nie całe tabuny czy bataliony.
Słońce świeci dziś pięknym blaskiem,  jest ciepło i o dziwo nie wieje jak przez kilka ostatnich dni. Starsze panie dalej są niesympatyczne, ale dawno już stwierdziłem, że świata nie zmienię,  a one siedzące miejsce w tramwaju zmienią niedługo w leżące na cmentarzu. Ewentualnie niektóre z nich przyjmą pozycję stojącą w urnie.  Może dlatego chciałbym mieć normalny grób,  co by zająć swoją ulubioną pozycję i żeby mi wszyscy dali święty spokój, co jest rzeczą absurdalną bo sami mnie do tego grobu wpędzą. 
A!
Narzekam ostatnimi czasy ( nie żebym jakoś rzadko narzekał) na brak weny. Siedzę, macam po kretyńsku te klawisze i zastanawiam się jak tu napisać coś co będzie ładne i w dodatku nikt tego wcześniej nie napisał.  Zaiste trudna sztuka.
Ale nic pan nie zrobisz,  wygrana w totolotka to raczej nie dla mnie i pogodzić się muszę ze swoją przynależnością do klasy średniej.  Zresztą co by człowiek miał z tymi milionami robić? Tylko w głowie od tego wszystkiego się może pomieszać,  a ja już mam pomieszane aż zanadto.
Wyczekuję też, jak rencista przekazu pocztowego, chwili w której wszyscy opuszczą mieszkanie, zdadzą swoje licencjaty i magisterki,  wyprowadzą się jak najdalej, a ja w końcu będę mógł palić papierosy z czystym sumieniem malując ściany w jakieś nowe bohomazy. Farb przeróżnej maści mam dostatek. 
O tak. Jakiś starszy pan właśnie stanął obok mnie, skasował bilet i już mnie tą aktówką,  którą nosi ze trzydzieści lat, zaczął tłuc po nogach. Że niby tramwaj tak trzęsie i mu ta teczka wylniała wpada w rezonans. Już mi lata kroczem koło ucha,  na litość boską,  czemu młodzi tak nie robią? Ach, zapomniałbym- musi jeszcze trochę poherchlać,  pokaszleć i poodkrztuszać. Cóż za sztuka niewerbalnej komunikacji! Teraz śmiało mogę stwierdzić czego się człowiek uczy przez całe życie i do czego dąży.  Mianowicie do tego,  żeby swoimi zabiegami,  aktorstwem na najwyższym poziomie pokazać jak bardzo jest chory, jak bardzo mu na tym miejscu zależy. Jeśli robi to nie używając słów,  to dostaje od motorniczego bon na zakupy w Biedronce.  To jest to czego się uczy. A to ze dąży żeby mieć tylko miejsce w tramwaju tego mówić nie muszę.  Zastanawia mnie fakt ileż tych babć jeździ na najbliższy mniej zaludniony przystanek w drugą stronę, albo i na pętlę nawet po to, żeby już jadąc w kierunku właściwym mieć zapewnione miejsce siedzące w pierwszej klasie to jest pierwszym wagonie.
Oby cześć z nich kopnęła w kalendarz do dziesiątego maja.  Choć i tak wątpię że młodsze pokolenie dokona właściwego wyboru, bo ciężko się to robi... wyboru nie mając. 

________________________
The winner takes it all!

niedziela, 5 kwietnia 2015

Małomiasteczkowość.

 - Nie masz innych spodni? - matka spojrzała na mnie z wykrzywioną nieco twarzą.
 - A co złego jest w tych? - odpowiedziałem.
Nic nadzwyczajnego nie ma chyba w czerwonych spodniach, które nie były nawet szczególnie wąskie.
 - Są czerwone? - konwersacja złożona wyłącznie z pytajników trwała w najlepsze.
 - I co z tego? - i będzie trwać jeszcze długo.
 - Pójdziesz do kościoła w czerwonych spodniach? - zaperzyła się mama.
 - Dzisiaj Wielki Piątek, utożsamiam się z krwią waszego Chrystusa. - skończyłem. Chciałem dodać, że zapomniałem korony cierniowej z wypożyczalni, ale ugryzłem się w język.
Matka się obraziła.
Wyszliśmy z domu w rodzinnej atmosferze.
Moje wejścia do kościoła są zawsze imponujące. Kiedy wszyscy patrzą tylko na mnie, moje zwykłe buty, moje zwykłe czerwone spodnie, moją szarą kurtkę, moje kolczyki w uszach i moje zwykle perfekcyjnie ułożone włosy.
Dla nich jestem niezwykły. Kradnę spojrzenia wszystkich, nawet Jezus musi mi wybaczyć, bo przecież podobno sam mnie stworzył. Przyciągam spojrzenia bardziej niż te wszystkie ołtarzowe pierdoły, sakramenty, ekskrementy i inne cuda czy krzyże na kiju. Słyszę nieomal ich myśli. Oscylujące pomiędzy "pierdolonym pedałem" tych, którzy nie byli u spowiedzi, a także "pieprzonym gejem" tych, co zdążyli księżulowi pocałować ornat.
Nadgorliwość matki i babki wpędza mnie mnie do grobu pańskiego i to dosłownie bo czuję już, że usiądą w pierwszej ławce. Idę więc krokiem spokojnym. Staram się klęknąć z klasą tak wielką na jaką tylko mnie stać, bo wiem, że połowa kościoła za mną gapi się na mój tyłek. Podnoszę się i poprawiam włosy najbardziej spedalonym ruchem ( na jaki tylko mnie stać) i myślę sobie:
 - Chuj z wami.
A lud wierny ni stąd ni zowąd odpowiedział mi:
 - I z duchem twoim.

.....

Nie muszę mówić, że nie lubię tych świąt.
Zastanawiałem się siedząc w tym lodowatym przybytku, czy jest w kościele jakaś akcja, kiedy nie zbiera się pieniędzy.
Wielki Czwartek- taca.
Wielki Piątek- całujesz krzyżyk, wrzuć pińć złoty.
Wielka Sobota- święcisz jajka, wrzucasz. Idziesz na liturgię wigilii zmartwychwstania pańskiego (czy jakoś tak) wrzucasz.
Niedziela- wrzucasz, najlepiej kopertę.
Poniedziałek- taca.
Bóg zapłać, bóg zapłać, ...płać, ...płać, ...płać.
Ja to osobiście powierzyłbym kościołowi zajmowanie się zusem.
Wesołych Świąt, mam nadzieję, że wasze jajka też już ogolone. ( Wybaczcie, drogie Panie).

.....

Nie wiem czy wiecie, ale przed świętami pod falowcem stał święty Piotr z notatnikiem. I patrzył na to kto myje okna dla Jezusa.
A jak umrę, to będzie tak:
Siwy Piotr- Paweł Wysocki, lat 33, pedał.
Szatyn Jezus- E tam, pedał. A okna na Wielkanoc umył?
Siwy Piotr (zaglądając w notes): Nie, nie umył.
Szatyn Jezus: A to pedał... Do Lucka z nim.

I tak właśnie znajdę się w piekle, gdzie do końca życia będę myć gary.
_____________________________________________________________
Zmartwychwstał Pan i żyje dziś, a ja nie wygrałem 17.000.000 zł w Lotto.
Pierdolę takie zmartwychwstania.

czwartek, 26 marca 2015

O śnie sen

Pojedźmy w miejsce gdzie widać tylko
sny
i papierosa żar.

Znajdźmy skrawek nieba dla siebie
usłanego
miliardami lśniących gwiazd.

Odpocznijmy na leśnej polanie
skrywającej
drzew wyniosłych szum.

Zostańmy tam
usłyszmy
szmer wątłego strumienia.

Zostańmy tam... 



_______________________________
 "Ten z przeciwka co ma kota i rower
stał przy oknie nieruchomo jak skała"...

wtorek, 10 marca 2015

Niemoc.

Czuję się w swojej głowie jak typowy domokrążca. Tylko nie oferuję nic do kupienia. I czuję się jak typowy włamywacz. I wchodzę,  szperam i szukam, odbijam się od własnych myśli. Grzebię w jakichś wspomnieniach, pustkach, gmeram w poszukiwaniu być może czegoś co tam zgubiłem a co pozwoliłoby mi na napisanie kolejnej nuty,  motywu czy frazy. Wierzę, że jest w tej mojej głowie coś.  Jakieś chociażby małe coś, co pozwolił
oby uczynić moje życie marzeniem. Spełnionym marzeniem. Żebym usiadł kiedyś przy tych białych kawałkach drewna przeplatanych czarnymi i wiedział.  Żeby głowa wiedziała.  Żebym to nie ja był instrumentem lecz żeby to był mój instrument. Być doskonałym, perfekcyjnym.  Jedynym w swoim rodzaju.



Otula mnie światło białych lamp.  Wszędzie metal,  beton i szkło.  Dookoła kamienne posadzki,  wszechobecny korporacyjny design. I zaraz wjadę windą na któreś z wielu pięter i zacznę żywot korpoludka.  I będę szary jak ten beton i kamień. 
I stalowe nerwy. 
I niechęć do wszystkiego i wszystkich. 
I więcej pieniędzy.  
Ale za jaką cenę? 
Wartości otaczającego świata nie zna nikt, choć wszyscy patrzą na ceny. 
Tak bardzo nie chcę tu być.  Inspirujący drwaloseksualni mężczyźni w garniturach z teczkami pełnymi papierów pod pachą. Już wiem, że będę jechać na ostatnie piętro, może z tym ładnym? Może to jedyny plus korporacji? Że w windzie będę czuć Farenheita Diora?
Mam jeszcze dziesięć minut.
Może uciec?
Może znaleźć w tym świecie inspirację?  
Tutaj chyba nawet mózgi są betonowe.

-Dzień dobry, zapraszam.
-Do widzenia.
-Tak, meeting o 15:00

Kawa ze Starbucksa. 
Szpilki. Jakieś drogie. Minimalistyczne, dopasowane spódnice.
Polskie życie schowane do torebki od Chanel.
Rosnący od piwa brzuch okryty koszulą Wólczanki. Duszący jedwabny krawat związany idealnie przez sekretarkę. Owłosione plecy okryte marynarką. Plan na życie zapisany w smartfonie.  

Mili ludzie, chciałbym was prosić,  żebyśmy choć jeden dzień nie biegli przez pasy. Żebyśmy choć raz wypili kawę na spokojnie. Żeby po obiedzie nie kłuło nas w środku bo musieliśmy biec i w nerwach szukaliśmy miejsca parkingowego.
Mili ludzie,  módlcie się za sobą.
Żeby raz w życiu rzucić papiery na wiatr i przypomnieć sobie o słowach z którymi zrobiło się kiedyś to samo.
Mili ludzie, zróbmy razem dziesięć głębokich wdechów wciągając w nozdrza zapach dopiero co ściętej sosny.
Usiądźmy wszyscy w tramwaju, powiedzmy sobie dzień dobry. Uśmiechnijmy... starajmy się uśmiechnąć.
Zdążymy.
Choć tak naprawdę nie ma się dokąd spieszyć. 
A może kino?  Albo wieczór przy świecach? Znacie tyle sposobów by mnie rozweselić.  
A może wódka i paczka papierosów?  Znam przecież tyle sposobów, żeby siebie zniszczyć. 

A może ten gówniarz z tramwaju w końcu ustąpiłby mi miejsca? 
A może ten chłopak z naprzeciwka w końcu by napisał? 
A może wystarczy kochać... pardon, kichać na to wszystko?
Może chciałbyś być brunetem i mieć niebieskie oczy pełne perskiej tajemnicy i perskiego wdzięku?  Może chciałbyś by szkliły Ci się oczy gdy pokazujesz rząd śnieżnobiałych zębów? 
W tramwaju zapalono światło.  Ludzie dalej zdawali się być cisi i bez wyrazu. 
Skrzyżowanie biegło w każdą możliwą stronę. 
Bicia serc ucichły przykryte silników warkotem.
Ludzkich serc rzeka mnie urzeka- tonę. 
Oblewam się potem i odpocznę potem.
Skrzyżowanie porzuciło swoje dawne plany.
Na bycie centrum świata, wielkim niezrównanym. 
I tak jak ludzie biegnę, na zielone czekam.
Oni w swe życia pędzą ja przed nim uciekam.
I tacy podobni jesteśmy do siebie.
I zupełnie różni. 
Żyjemy w przepełnionej próżni.  
Nosz kurwa. 
 


Kajdanki, choćby i były pluszowe- dalej są kajdankami.
__________________________________________

"Unieruchomieni strachem krzywdy leżymy jak mumie
Już na osobnych torach, jak Pendolino w sumie
Wiemy, że nasze miasto zaraz runie i lunie
Muszę Cię uwolnić, bo ze mną życie to nie drink w VIP-roomie..."
L.U.C

sobota, 7 marca 2015

Czy my...

Kilka pięter nade mną huczy potworny, monotonny bas. W rytmie na cztery czwarte. Dwie ćwierćnuty i pauza półnutowa.  Wstałem z łóżka żeby sprawdzić co to za dźwięk.  Huczy sobie "F". Takie niskie,  monotonne "F".
Czy my jesteśmy w stanie się zakochać? 
Niejednokrotnie słyszę nocą chrapanie sąsiada i jego nocne problemy z prostatą.  On sika,  a ja myślę: czy my jesteśmy tu za karę? 
Kolejna strużka uderza o lustro wody: czy to miodowy miesiąc nasz? 
Woda staje się bardziej żółta: czy można się w tych czasach kochać? 
Sąsiad skończył.  Bas huczy dalej.
Pomarańczowe światło latarni wpada przez uchylone okno. Słyszę samochody,  wodę w kaloryferach, perystaltykę jelit, bas i czyjś głos jakby zza grubej betonowej ściany. 
Czy można położyć się spać nie myśląc o tym wszystkim? 
Uśmiecham się sam do siebie myśląc, że chyba nie można. 

Miniony tydzień przyniósł ze sobą wyjedzony słoik miodu. Spacer po dachu falowca. I bardzo sympatycznego sąsiada który jest pewnie zajęty. Nawet jeśli nie czyimś, to pewnie swoim życiem wystarczająco. 
C'est la vie mon cher! 

Doskwiera mi delikatnie syndrom widzenia podwójnego. W dodatku podwójnego widzenia czegoś co się niby wzajemnie kocha. Takie łażące po parkach parki. Skończcie z miłością, walentynki były dwadzieścia jeden dni temu.
Chyba pokazuję swoje słabości i zazdrość.  Ale ze mną za łapę nikt chodzić nie chce,  masz ci los.
Kommt Zeit, kommt Rat. 

No to można się zakochać czy nie?
Bo przecież... nie ma czasu na miłość. 
Bo przecież... można uprawiać seks.
I jeździć na rowerze.
Delektować się wołowiną w McDonalds. 
Chyba że z tą miłością jest jak z wołowiną w BigMacu właśnie. 

Ale co jeśli ktoś patrzy na świat przez pryzmat wegetarianizmu? 

Choć przecież...
"Nie mam czasu na seks,  a tak bardzo chciałabym mieć..."
To jak na seks nie ma czasu to jak w obecnym stanie rzeczy znaleźć czas na miłość? 
Choć przecież...
"Szukasz miłości znajdujesz seks".
Choć przecież...
"Kto znajduje ten źle szukał".

A jeśli dalej będę czerpał mądrości życiowe z piosenek to skończę jak "w pustej szklance pomarańcze" w dodatku "rozpędzone prosto w stronę słońca".
Zbuduję dom na piasku.
Z wielkim oknem na świat. 
Włączę niskie ceny.
Tak śmiesznie małe...

I będę się głowić czemu połączyłem piosenki tak denne z tekstem Jacka Cygana.
Który jest jedynym cyganem jakiego lubię. 

I nie czytając nawet co napisałem pójdę teraz spać.  Zaraz godzina duchów, potem czwarta nad ranem.
I "może sen przyjdzie, może mnie odwiedzi".

Dobranoc.

niedziela, 1 marca 2015

Mosty w popiele


Czekam na Ciebie miły
Po trzeciej stronie mostu
Spalonego na wiór
Obróconego w popiół
Jak nasze wczorajsze
O sobie sny

Czekam na Ciebie miły
Wiem, że brak Ci siły
By runąć w dół
Poddać się w końcu 

Czekam na Ciebie miły
Po drugiej stronie cienia
Ciągnącego w dół
Łkającego 

Czekam na Ciebie miły
Po trzeciej stronie mostu
Skocz w tę otchłań
Znajdź siły 

Czekałem na Ciebie miły
Czekałem
Tak po prostu

środa, 18 lutego 2015

notka relewantna

"Siadaj koło mnie
To dla Ciebie jest ławka
Posłuchaj jak pięknie o miłości gada
Ten, który miłości nigdy nie zazna

Zobaczyć jak dzieci robią sobie zdjęcia
Widzieć jak zasypują mrówki piaskiem
Usłyszeć jak na zegara znak
Z wieży z całego serca bije dzwon.

Zobaczyć jak dzieci wysyłają w niebo bańki
Celują w nas z plastikowych pistoletów
Usłyszeć jak na zegara znak
Z wieży z całego serca bije dzwon.

A ja, ja gapię się w zaplute deszczem okno
I widzę jak znika rynek znika stare miasto
Słyszę jak tylko dzwoni szkło o szkło

Gdzie jesteś?"

Wybacz, że nie powiedziałem Ci, żebyś został. Po prostu wiedziałem, że i tak sobie pójdziesz. Wielu przechodziło przez te drzwi, niestety. Kiedyś sobie wstawię inne, nie lubię wiśniowego koloru tych tutaj. Te moje będą wenge, żeby pasowały do reszty. I będę myśleć sto razy zanim ktoś przez nie wejdzie. Nie bój się, dalej będę Ci chętnie otwierał. Masz moje słowo, że będzie identycznie. Jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie. (...)

Zamknąłem drzwi.                                          Oparłem ją o ścianę   
Na siedem spustów.                                       Rok temu była jeszcze biała
Dwanaście i pół obrotu kluczem.                     a teraz pożółkła od spalonych listów

Najpierw górny zamek.                                  wypalonych papierosów
                                                                    zatęchłych myśli.
Spakowali mi myśli                                        Świece się dalej palą.
do takiej małej głowy                                      Jak przy nieboszczyku

Chyba im zabrakło inżyniera                           A ja żywy koło nich
Który jakoś by to ogarnął                                usiłuję


Papieros za papierosem, kieliszek pusty- usiłuję nie pić. Choć rzucam palenie to łatwiej słowa na wiatr. Nie mam do siebie pretensji, choć muszę brać odpowiedzialność za myśli, których nie chciałem- same do mnie przyszły. Ale będę szukać choć chyba nie ma po co, bo to raczej niemożliwe by ktokolwiek...

 "Za kilka minut odjeżdża twój ostatni autobus.
Musisz wiedzieć, że godność jest kwestią umowną,
że można pozbawić jej człowieka pełnego honoru,
tak jak pozbawiano jej ludzi przez lata
wojen trwających w miastach i głowach.
To rzecz która trwa i trwać będzie,
jak policzki wymierzone w twarz i deptanie dobra,

jak twój śmiech nad wszystkim
co ci powiedziałem a czego nie chcesz ze sobą zabrać.

Nie śpiesz się. Na złe rzeczy
zawsze przyjdzie pora,
zanim odjedziesz na pewno zdążę się wycofać.

Tak się dzisiaj ucieka od wszystkich tajemnic,
które ciężkie jak ołów ciągną na dno
wyprowadzają na bezdroża"


Chciałbym sobie wybrać, latać jak chorągiewka. Nie jesteś złym człowiekiem, a idziesz na łatwiznę. Nie zrozum mnie źle, nie traktuj osobiście. Bałem się lat wiele, nic się nie zmieniło. I tak będą pytania, nie uciekniesz od nich.
Być może nie jestem tyle wart by ktoś się dla mnie zmieniał.
Wybacz, Mój Drogi, absurdy dnia dzisiejszego.
_____________________
Hold the line
Love isn't always on time!

Bo ona... Ona różne ma imiona.

Czym jest dla mnie tych kilka dźwięków które są we mnie?
Czym jestem dla tych dźwięków ja?
Czym jest dla mnie muzyka i kim ja jestem dla muzyki? 

W powodzi dźwięków tonę.
W powodzi dźwięków usycham.
W powodzi dźwięków oddycham.
 
Widzę,  patrzę,  słyszę i czuję w mojej głowie to, na co usilnie szukam odpowiedzi. Co bezskutecznie próbuję pojąć i w co zanurzam się tak głęboko, że brakuje mi powietrza,  krew zalewa mi płuca a głowa nie wytrzymuje.
Muzyka dla mnie jest znakiem zapytania. Zakończeniem zdania, które cały czas zostaje otwarte. Rozpoczęciem marzenia, którego spełnienie jest pragnieniem większym niż wydostanie się na powierzchnię.  Dlatego zanurzam się jeszcze głębiej i wiem że nie ma dna. Mam nadzieję jedynie, że nie utonę.  Że w końcu znajdę choć jedną z odpowiedzi i znajdę siły by zanurzyć się jeszcze głębiej i znów odkryć pytanie. Jedno, dwa, masę pytań, które dotychczas we mnie pozostały bez odpowiedzi. Na które być może odpowiedzi nie znajdę. 
Nie pozwólcie mi się cofnąć. 
Nie pozwólcie mi pływać, nie pozwólcie mi unosić się z prądem.
Muzyka.
Czasem jak niewdzięczna kochanka o której ty, szaleńcze,  marzysz całe życie. Zdałeś sobie sprawę z tego, że to najpiękniejsza kobieta jaką dane ci było poznać.  I choć zniknęła nad ranem to zostawiła smugę cienia,  zapach, resztkę ciepła w pościeli.  A Ty nie zapomnisz. I choć możesz nigdy jej nie odzyskać to będziesz trwać w tym platonicznym uczuciu i mieć nadzieję, że ona nie zapomniała o tobie.
Wierzysz,  że byłeś dobrym, choć chwilowym kochankiem.
Wierzysz.
Wierzysz wbrew.
Oddychasz wbrew nadziei.
__________________________________
Trzeba mieć jaja, by tak z sercem do muzyki.

niedziela, 15 lutego 2015

Sama chciała.




Przed przeczytaniem tego wpisu ogarnij łaskawy Panie/ łaskawa Panico czy masz równo pod sufitem bo z ostatnią kropką może się to zmienić. Podejmij ryzyko, może wyzdrowiejesz.

Facebook z upartością dozorczyni przypomina mi o tym, że moi fani nie mają ze mną kontaktu. To cudowne stwierdzić, że ma się fanów i że jest się poczytnym. I poczytalnym.
Wydarzenia dni ostatnich czepiły się mnie jak tasiemiec jelita, siedzą we mnie jak stary dziad na kiblu i pasują jak wtyczka HDMI do wejścia HDMI (nieprawdopodobne) choć tak naprawdę pasują jak świni siodło. Postaram się nie być wylewny, bo to naprawdę nikomu do szczęścia niepotrzebne. Chyba, że do nieszczęścia. ( Teraz Ty, drogi Czytelniku, powinieneś być wkurwiony, że jednak nie napiszę o wydarzeniach dni ostatnich.)

Dzisiaj w głowie mam mętlik. To taki mały, krótki i słodki wyraz. Mętlik. Podobny w sumie do kłębka, ale jak ktoś ma myśli kłębek to niekoniecznie mętlik. Ale jak ma mętlik to zawsze kłębek. Prostokąt nie jest kwadratem, ale kwadrat jest prostokątem.
Whisky uratuje kiedyś świat, mówię Wam.

Może kolejny akapit napiszę z sensem. Albo jednak nie, nie ma sensu pisać z sensem jeśli poczucie bezsensu ogarnia Cię jak mgła falowce ( wyjątkowo dzisiaj nie). Albo jak gumka od gaci biodra. Albo jak gumka inną część ciała. Męskiego na dodatek.
A chciałem nie pisać nie dość że kiepskich to jeszcze perwersyjnych porównań.
Wracając do ogarniania to jutro magiczny dzień w którym trzeba jechać na zajęcia. Nie dociera to do mnie zbytnio, życie na chilloucie, wyjebka totalna, ale i tak wstanę i pojadę. Taki już jestem. W tym miejscu serdecznie pozdrawiam studentów Uniwersytetu Gdańskiego, którzy posesyjne wolne mają do czwartku. Wypoczywajcie ile sił i połamcie sobie wszystkie żebra na nartach w Alpach. Albo na Łysej Górze w Sopocie.
Co do gumek jeszcze, to kobiece ciało również wchodzi w grę. Z włosami.

Kontynuując dziwny i nudny wpis powiem, że jest mi strasznie smutno, przykro i zimno mi w stopy, co nie jest (jakąś tam zaraz mi wielką) nowością. Mi zawsze jest zimno w stopy. W tym miejscu dziękuję tym, którzy moje stopy ogrzewają przy każdej możliwej okazji. Kocham Was.
Jestem popierdolony.

Mało nas do pieczenia chleba, co inteligentniejszy czytacz domyślił się już dawno, że jest coś o czym bardzo bym chciał napisać ale tego nie robię z jakichś (tam zaraz mi wielkich) powodów.
Kontynuując ogarnianie: idę do pracy. Wiem, wiem, wiem, że może się nie nadaję, ale chciałbym trochę więcej grosza, bo mi strasznie zasmakowały norweskie łososie, a tak naprawdę to chciałbym bo nie mam nawet chleba za co kupić. <student_mode_on>
Za to kupiłem brązowe i beżowe farby i maluję mieszkanie. <student_mode_standby>
Żeby było przytulnie, fajnie i żeby każdy chciał ze mną mieszkać bo sam lubi może brązy i beże.
Znaczy nie że sam lubi morze, brązy i beże tylko sam może lubi brązy i beże. Chyba jest to zrozumiałe.

Przeprowadziłem ostatnio wywiad z własnym ego i dowiedziałem się takich rzeczy, że włos zjeżył mi się na głowie. Okazało się, żem cham i prostak! No nie może być!
Potem wywiad z superego. Nie zrozumieliśmy się jakoś.
Potem miało być id ale... ale go nie było. ( Jednak coś w życiu zrobiłem źle).
Na końcu libido, które miało tyle do powiedzenia, że ręka mi nie wyrabiała.
I ot koniec wywiadów.

Jestem też cały obandażowany, bo chciałem lecieć na Honsiu ale oberwałem w nos od jakiegoś złodziejaszka, który zapierdolił mi aparat na którym były wszystkie moje wspomnienia, które teraz są w czyichś obleśnych łapskach. A przynajmniej takie mam wrażenie. Nie pogodzę się z tym raczej nigdy w życiu.
(Zapisz to sobie na żółtej karteczce i przyklej do monitora, żebyś zawsze pamiętał).

Pod... albo nie. Nadsumowując czuję się i chyba jestem jak Bridget Jones, która wyjada wszystko z szafek, pije hektolitry zdrowego alkoholu, pali tony fajek, nie ćwiczy i jest bardzo nieszczęśliwa. I ja też teraz jak ona śpiewam ol baj majself.
Marku Darcy, zostań u mnie na noc choć raz. Będę dobrym mężem, promis.
Moja wspólokatorka właśnie oznajmiła mi, że jest głupia, bo trzy godziny temu włączyła pralkę. Bez proszku.
Więc nie ja sam!
Nie ja sam na łez padole! Łez pedale!
Choć chciałem być sam na głupoty piedestale.
_________
Impedancja











środa, 28 stycznia 2015

Sąsiedzi z mojego podwórka.



Są jakby nie patrzeć zupełnie innymi ludźmi.
Faktem jest, że w ogóle się nie znamy.
Widujemy się nieczęsto, mijamy na klatce schodowej.
Zdarza się, że ktoś otworzy komuś drzwi, albo poczeka z ich zamknięciem.
Ale i tak jesteśmy dla siebie zupełnie obcymi ludźmi.

Dzisiaj pewna Pani Józia stanęła za płotem z drucianej siatki, rozejrzała się dookoła kilka razy po czym zaczęła wyciągać z torby olbrzymie ilości pokruszonego chleba. Rozrzucała go dookoła siebie ruchem już bardzo niepewnym, słabym, choć ręce jej już zmęczone i naznaczone plamami to dalej starają się zachować tę płynność. Delikatność ruchów. Może była kiedyś baletnicą? Tancerką? Może tak jak teraz rozrzuca ten chleb kiedyś kłaniała się na scenach świata? Tym razem nie miała publiczności: nie było żadnego gołębia, ni mewy.
Stała tak i wyrzucała pomalutku ten suchy, pokruszony chleb.
Karmiła niebyt.

Idzie Pani Magda. Z synkiem Karolkiem. Ona ma zawsze tak smętnie głowę spuszczoną, nałożony na nią czarny kapelusik, stawia drobne kroki i emanuje od niej smutek. Taki nieprzejednany.
Obok, trzymany za rękę idzie synek. Z tornistrem wypchanym po brzegi książkami, Pani Magda zawsze musi go wręcz ciągnąć za sobą. On zawsze idzie za nią. Jak duch czy cień, jednak zawsze trzymany za rękę. Idzie chodnikiem i stara się nie nadeptywać na linie.
Ona zaś jest wdową. Jej mąż zginął dwa miesiące temu w wypadku samochodowym pod Pruszczem, gdy był już tak blisko domu.
Została sama z ośmioletnim synem.

Ktoś wyrzucił choinkę z dziesiątego piętra. Tancerka bez igieł spadła.
I tyle z tego było.

Pan Mariusz z psem, wielkim owczarkiem, który nieustannie obsikuje ten sam dziurawy i zielony kosz na śmieci. Wabi się Maks. I zawsze śmiesznie macha ogonem jak pogwizduję na niego z góry. A Pan Mariusz uprzejmie się kłania kontynuując przechadzkę.

Mewy nadleciały i trzepocząc skrzydłami biją się o każdy kawałek rozrzuconego po ziemi chleba. Ale Pani Józia już sobie poszła. Smutna i stara.

Pani Krysia szybkim krokiem pędzi do kościoła na mszę. Szerokie obcasy miarowo stukają o chodnik, nie wiem czemu je nosi, przecież ona ledwo co idzie. Zawsze przed moim balkonem spogląda na zegarek i wysuwając do przodu dolną szczękę przyspiesza kroku. Jej regulowana szwedka ma ogumowaną nóżkę i nie słychać jej stukotu. Ominęła choinkę i spojrzała się w górę. Podniosła szwedkę i zaczęła nią pokracznie wymachiwać.

Nie znam tych ludzi. Oni gdzieś tam są, obok mnie, nade czy pode mną. Żyją gdzieś, kąpią się, jedzą chleb z margaryną, włączają odbiorniki i naświetlają się wydarzeniami dzisiejszego dnia. A ja, gdy codziennie na nich patrzę wymyślam ich imiona, nazwiska, ich historie, które są moimi własnymi historiami.

_______________________________________
Ryżu z ulicy nie wyzbierasz gdy raz rozsypany.
Cholerne gołębie wyjadły wszystko.
Został tylko kurz i kamień.

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Ogarniając rzeczywistość



Wstałem jak zwykle zbyt późno,  jak zwykle nie zdążyłem uczynić nic konstruktywnego co mogłoby uczynić mnie mądrzejszym. Zjadłem za to śniadanie co uczyniło mnie pełniejszym.  I to wewnętrznie. 
Dobre czyny czynią uczynki lepszymi. Paolo Coelho. 
Jadę na akademię z przeświadczeniem, że mój profesor śniadania nie jadł i zamierza pożreć mnie co na gruncie zbliżającego się jak Buka do Muminków egzaminu wcale głupim pomysłem nie jest. Mam nadzieję jedynie,  że będę mu smakować. 
Jak do tej pory wygrywam z sesją ale mam jakieś nikłe wyobrażenie, że koniec końców to ona może wygrać ze mną.  Nawet jeśli to żądać będę satysfakcji i na pewno wrócę z bitwy z tarczą.  No chyba że będę tak zmęczony, że wrócę na tarczy.  Śpiąc. 
W ramach kącika "narzekania na otaczającą rzeczywistość" powiem, że martwi mnie brak zimy,  bo zarazki nie umrą i z pewnością będę chory. A, jeszcze jedno. Pendolino się spóźnia a lodowisko w hali Olivia jest strasznie drogie. Dlatego nie skorzystałem ani z jednego ani z drugiego.
Smutna minka.
A teraz jadę dać się zjeść profesorowi. Obym zdążył mu powiedzieć,  że na deser ma w mojej torbie murzynka od babci.
Amen.

poniedziałek, 5 stycznia 2015

Railway station






Zajęliśmy wszystkie miejsca w tramwaju sztucznymi manekinami abyś nie miał gdzie usiąść.
Dziękuję, postoję.
Dużo ludzi patrzących się w telefony tak jak i ja w tej chwili przemieszczało swoje istnienie gdzieś w głąb, do środka lub na zewnątrz. Od wewnątrz zaś byli tylko manekinami wystaw sklepowych.

Manekinami tanich marek.
Manekinami lumpeksów.
Manekinami z drugiej ręki. 

Za oknem przesuwały się samochody, szyny i tabory pociągów również nijak wypełnione.
Rdzawa bryła budynku grzała się w blasku chmur. Bryła zielona próbowała wspiąć się ponad nie. Niestety bezskutecznie.
Kilka manekinów co rusz spoglądało na mnie i na innych jakby chcąc sprawdzić czy oni i ja też są sztuczni czy może ktoś tu jest prawdziwy.

Samochody bogatych.
Autobusy wypełnione biednymi.
Getto na czterech kółkach.
Getto na szynach.

Brudne szyby spoza których widać brudne miasto.
Fantomy, którym do życia są jeszcze potrzebne pieniądze. I prawdopodobnie tylko pieniądze.
"Chciałabyś pożyczyć mi ze sto złotych jeszcze? Bo ja latam, szukam, ja jadę tramwajem..."
"Halo? W tramwaju. Zadzwoń za 10 minut, ja nie mam nic na koncie".

Reklamówka, kozaki z tworzywa, pikowana puchowa kurtka.
Sinorude wąsy i torba solidarności.
Książka z antykwariatu.
Smartfon z aukcji internetowej.
Gazeta rozdawana za darmo u wyjścia z przejścia podziemnego.
Paczka papierosów kupiona w kiosku pod blokiem.
Zamrażarka wypełniona mrożonymi pierogami z pobliskiego marketu.
Specjal kupiony w promocji.
Jazda bez biletu z przyspieszonym pulsem. 


Uzależnienie od sportu ekstremalnego "jak przetrwać do pierwszego", gdzie koniec miesiąca jest tak samo trudny jak jego początek.
Ale najtrudniejszy jest styczeń. Styczeń zawsze ma w sobie coś dziwnego, pulsującego i zamierającego zarazem. Gdzie brzuchy rozdęte karpiem z Lidla, winem musującym z Biedronki i Żołądkową Gorzką z monopolowego. Styczeń patrzy na skutki. Styczeń otwiera rok i nie daje nadziei.

Styczeń.
Styczeń.
Styczeń.

Oby do lutego. Może nie będzie zimy w tym roku?

Przeinny w Internecie