AMUZ, czyli Akademia Muzyków Uprawiających Zapierdalando*
Ja nie jestem na swoją uczelnię zły, jestem po prostu wkurwiony. Może i będzie to jeden z wielu blogaskowych wpisów traktujących o bólu dupy, lecz mimo, że takich już wiele, muszę napisać swój spersonalizowany. Miłej lektury.
Obecnie na mojej uczelni brakuje mi organizacji. Brakuje mi tego, że próba na 9:30 zaczyna się o 9:30, a nie godzinę później. Brakuje mi szanowania mojego czasu. Brakuje mi znanego profesora prowadzącego orkiestrę ( bez nazwisk), który wszystkich nas studiujących na kierunku o wdzięcznej nazwie "Jazz i muzyka estradowa" ustawiłby do pionu. Brakuje mi kogoś, kto pierdolnąłby ręką w lakierowany na wysoki połysk fortepian ( i na pewno nie byłby to wyżej wspomniany dyrygent) i powiedział "basta", albo "no kurwa"- nie łudzę się, że samo pierdolnięcie by wystarczyło.
Brakuje mi też konsekwencji pedagogów, którzy jednego razu mówią tak, za drugim razem twierdzą, że przecież mówili nie ( nie przytaczam miliona historii z troski o własną dupę czy też kark).
Brakuje mi logiki działań, logiki toku studiów, jasno przekazywanych informacji- także tych wypływających z Dziekanatu ( który serdecznie teraz pozdrawiam i chciałbym jeszcze dodać, że stanie pod drzwiami pół godziny czytając regulaminy jest bardzo inspirujące).
Stawia się przed nami zajebistą ilość wymagań natury różnorakiej nie mówiąc jednocześnie jak mamy im podołać. Nie chcę systemu Plug&Play, nie mówię o Know-how, jakiejś recepcie czy złotym środku- chcę logiki wypowiedzi, stawianych jasno pytań na które, jeśli odpowiedzi na nie nie będę mógł znaleźć- ktoś zawsze pomoże mi ją zdobyć ( bo po co jej udzielać).
Chciałbym narzędzi, które umożliwiłyby realizację każdego, nawet pozornie szalonego projektu.
Trzeci rok studiów jest, o dziwo, bardzo wymagającym. Nie tylko na polu ja vs. muzyka, czyli kompletowanie na kartce papieru nut w różnej kolejności, wysokości i wszystkich innych rzeczach nazwanych przez kogoś kompozycją. To też wymaganie niemożliwego- organizacji całego przedsięwzięcia jakim jest końcoworoczny ( tak, wyraz nieistniejący w SJP) recital dyplomowy, a chyba każdy chce, by był jedyny w swoim rodzaju, najlepszy i niepowtarzalny. I tu jest pies pogrzebany, bo o ile instrumentalista poprosi sekcję o akompaniament, to nie ma problemu. Gorzej, jeśli chce pokazać coś więcej lub stoi przed organizacją koncertu na miarę Filharmonii ( z pewnością nie Bałtyckiej) to ma, bez ogródek, przesrane.
Jeśli nie masz schowanych w skarpecie kilku dobrych tysięcy na ( począwszy od wacików): garnitur względnie sukienkę, projekt plakatów, programów, zaproszeń i ich druk, profesjonalne ( wiadomo) nagłośnienie i sfilmowanie koncertu, zapłatę dla muzyków- to możesz rzucić te studia. Albo zorganizować dyplom, którego efektem będzie Twój skok do Martwej Wisły z mostu wantowego, względnie skok z dziesiątego piętra jednego z przymorskich falowców (tak, musiały się w tym tekście pojawić).
Ja sam zamierzam zająć się męską prostytucją, choć wydaje mi się, że efekt będzie nader wątpliwy.
A teraz idę zażyć kilka tabletek uspokajających i czynić niemożliwe.
Życzcie mi powodzenia, serdeczności najczulsze ślę.
_____________________________________________________________________________________________
*Zapierdalando- termin muzyczny określający bardzo szybkie wykonywanie zajebiście dużej ilości zadań związanych nie tylko z muzyką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz