(...)
Osunął się na ziemię i zemdlał.
Ocknął się leżąc na podziurawionej, pseudo-skórzanej pufie z której wysypywały się drobne kuleczki styropianu. Strasznie bolała go głowa, a w ustach czuł smak rzygowin. Przez chwilę nie mógł przypomnieć sobie co się stało i za cholerę nie wiedział skąd się tutaj wziął. Ani gdzie jest.
- Jak się czujesz? - zerwał się i natychmiast opadł z powrotem na pufę. Przypomniał sobie wszystko.
- Ja? Dobrze. Która godzina?
- Po piątej. Ocknąłeś się raz w środku nocy. Pewnie tego nie pamiętasz. A chwilę potem zasnąłeś. - barman zapalił światło. Karol zacisnął powieki i zakrył oczy ręką.
- Zgaś to, daj mi spać, proszę.
- Nie możesz tak po prostu spać sobie w klubie. Jestem zmęczony, pracowałem całą noc i chcę iść do domu. Pojutrze mam kolokwium z... chuj, nie ważne z czego. Musisz iść do domu.
- Ale...
Ocknął się leżąc na podziurawionej, pseudo-skórzanej pufie z której wysypywały się drobne kuleczki styropianu. Strasznie bolała go głowa, a w ustach czuł smak rzygowin. Przez chwilę nie mógł przypomnieć sobie co się stało i za cholerę nie wiedział skąd się tutaj wziął. Ani gdzie jest.
- Jak się czujesz? - zerwał się i natychmiast opadł z powrotem na pufę. Przypomniał sobie wszystko.
- Ja? Dobrze. Która godzina?
- Po piątej. Ocknąłeś się raz w środku nocy. Pewnie tego nie pamiętasz. A chwilę potem zasnąłeś. - barman zapalił światło. Karol zacisnął powieki i zakrył oczy ręką.
- Zgaś to, daj mi spać, proszę.
- Nie możesz tak po prostu spać sobie w klubie. Jestem zmęczony, pracowałem całą noc i chcę iść do domu. Pojutrze mam kolokwium z... chuj, nie ważne z czego. Musisz iść do domu.
- Ale...
- Wstawaj.
Chłód uderzył go w twarz. Wschód przeszył głowę światłem na wylot. Taksówka już czekała przed wyjściem z klubu.
- Obrońców Wybrzeża 6.
- Falowiec?
- Tak. Jedź pan...
- Falowiec?
- Tak. Jedź pan...
Kierowca ruszył i od razu zahamował gwałtownie. Karolowi przewróciło się w żołądku.
- Czy Pana już do końca popierd...
- Toż to nie moja wina, to ten zaczął...
- W którą stronę on jedzie? - to był barman.
- Do Gdańska, na Obrońców Wybrzeża.
- To po drodze na Zgody I numer pięć mógłby pan zajechać?- zapytał.
- To po drodze na Zgody I numer pięć mógłby pan zajechać?- zapytał.
- Klient nasz pan. I to pan płaci.
- Nie, kolega płaci. Jest mi nieco dłużny.- odpowiedział. Karol spojrzał na barmana tępym spojrzeniem.
- Dłużny? Kurwa, ja nawet nie wiem jak Ty masz na imię.- obruszył się.
- Nie, kolega płaci. Jest mi nieco dłużny.- odpowiedział. Karol spojrzał na barmana tępym spojrzeniem.
- Dłużny? Kurwa, ja nawet nie wiem jak Ty masz na imię.- obruszył się.
- Mateusz.
- To który z panów płaci?- wtrącił się taksówkarz.
- Karol.
- Mateusz.
- Jeden chuj...- odpowiedział Karol, a taksówkarz spojrzał się krzywo w lusterko.- najpierw na tej... tam gdzie on mieszka.
- Zgody...
- Jeden chuj.- przerwał mu Karol. Teraz i Mateusz spojrzał się na niego krzywo.
- Jeden chuj.- powiedział taksówkarz i przeciął ciszę warkotem silnika starego Mercedesa. Sopot już spał, gdzieniegdzie kręciło się parę zbłąkanych imprezowiczów, którym na złość zamknęli już wszystkie kluby. Światła pracowały swoim stałym rytmem, gdzieś w oddali przejechał autobus. Taksówkarz jeszcze nie do końca się obudził, pewnie dopiero co zaczął swoją zmianę. Karolowi już nie chciało się spać. Bolała go głowa, czuł zmęczenie, ale przypomniał sobie słowa Mateusza zanim wylądował nad sedesem. Nie chciał spać, nie chciał żyć, chciał zniknąć.
Przejeżdżali przez granicę między Sopotem a Gdańskiem, kiedy Mateusz powiedział:
- Dobra, niech najpierw pan jedzie na Obrońców.- zarówno taksówkarz jak i Karol spojrzeli na niego pytającym wzrokiem.
- Dobra, niech najpierw pan jedzie na Obrońców.- zarówno taksówkarz jak i Karol spojrzeli na niego pytającym wzrokiem.
- Przecież mówił pan, że...- niepewnie zaczął kierowca.
- Klient nasz pan.- odburknął ten drugi.
Coraz mocniejsze słońce rozpraszało resztki mgły z której wyłoniły się falowce. Ikony modernizmu, ikony brzydoty. Baraki dla na wpół umarłych, getto dla ludzi zapierdalających dzień w dzień jak mrówki. Ule w których nie wrzało. Atrapy udanego życia, przypominające parawany przeciwsłoneczne bezładnie powtykane w piach nad brudnym i zimnym Bałtykiem. Szara masa dla szarej masy. Żelbeton i ziemista cera. Szara elewacja i monotonne życia. 860 metrów jednostajności. Jedenaście poziomów różnorodności malkontentów, która co rano zlewała się w jedno schodząc do windy i rozlewała w mniejsze, osobne wsiadając do autobusów czy tramwajów jadących w różnorakie strony, donikąd.
Coraz mocniejsze słońce rozpraszało resztki mgły z której wyłoniły się falowce. Ikony modernizmu, ikony brzydoty. Baraki dla na wpół umarłych, getto dla ludzi zapierdalających dzień w dzień jak mrówki. Ule w których nie wrzało. Atrapy udanego życia, przypominające parawany przeciwsłoneczne bezładnie powtykane w piach nad brudnym i zimnym Bałtykiem. Szara masa dla szarej masy. Żelbeton i ziemista cera. Szara elewacja i monotonne życia. 860 metrów jednostajności. Jedenaście poziomów różnorodności malkontentów, która co rano zlewała się w jedno schodząc do windy i rozlewała w mniejsze, osobne wsiadając do autobusów czy tramwajów jadących w różnorakie strony, donikąd.
Kierowca podjechał pod wskazaną przez Karola klatkę i zatrzymał samochód.
- Jak do tej pory mamy 28,50.- mruknął.
- Jak do tej pory mamy 28,50.- mruknął.
Karol wyciągnął portfel z kieszeni płaszcza, ale Mateusz powstrzymał go szybkim ruchem dłoni.
- Rozliczymy się później.
- Skąd masz pewność, że się zobaczymy?
- Nie mam. Do zobaczenia.- i zamknął drzwi samochodu.- To teraz na Zgody będzie.
- Rozliczymy się później.
- Skąd masz pewność, że się zobaczymy?
- Nie mam. Do zobaczenia.- i zamknął drzwi samochodu.- To teraz na Zgody będzie.
Kierowca spojrzał w lusterko i porozumiewawczo kiwnął głową. Mercedes warknął.
Karol obrócił się i nawet przez myśl mu nie przeszło, żeby wracać do pustego domu, w którym zostawił niepozmywane garnki, niedojedzony obiad na patelni, rozrzucone skarpetki i niezasłane łóżko. Nie chciał wracać do jednej z wielu klatek w falowcu nazywanych prześmiewczo mieszkaniami. Postawił krok w kierunku morza i wschodzącego słońca. Może nowy dzień zamierza wstać dzisiaj i w nim?
Mercedes wyjechał już na główną drogę. Mateusz siedział z tyłu zmęczony, ale też bez poczucia senności.
Mercedes wyjechał już na główną drogę. Mateusz siedział z tyłu zmęczony, ale też bez poczucia senności.
- Dobra, stój pan!- krzyknął nagle.
- Jezus Maria, czyś pan zwariował?! Przed szóstą rano się człowiekowi do ucha drzeć? Gdzie ja się mam zatrzymać, na środku skrzyżowania?
- Jak dla mnie to może się pan nawet zatrzymać na dachu samochodu przed nami, ale ma się pan zatrzymać!
Kierowca taksówki wkurwił się i zatrzymał z piskiem opon.
- 32.20 się należy, chyba, że może znów chce pan jechać dalej.
- Już, nie, znaczy, płace i idę- wręczył kierowcy pięćdziesięciozłotowy banknot i wyskoczywszy z samochodu puścił się biegiem w stronę falowca. Taksówkarz wyłączył nawigację i odjechał z myślą, że "pedały niezdecydowane, ale forsę, to kurwa mają".
c.d.n.
_________________________________
Oko za oko, słowo za słowo,
Dotyk za dotyk, dobranoc za noc.
Dotyk za dotyk, dobranoc za noc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz