Usiadłem w fotelu, położyłem herbatę na stoliku obok. Rozpiąłem pierwszy guzik spodni, bo chyba nieco mi się przytyło. Włączyłem jakiś szybki swing i odpłynąłem daleko. W końcu ciepło mi w stopy. To od czekolady.
Ubrałem choinkę, upiekłem sernik, ugotowałem barszcz, kompot z suszu.
Uczesałem włosy, ogoliłem jaja, wyrwałem włosy z nosa. Czekam na Jezusa.
Pasterka rozpoczęta, śpiewam kolędy, jestem grzeszny, mam chęć na ministranta.
Ciało i krew Chrystusa jakieś mdłe. Lepsze pierogi babci i koniak z barku w salonie.
Wyszedłem przed dom Papieros mókł na deszczu
W poranek wigilijny. W wigilijny poranek.
Znaczy koło południa, Dym mi zastępował
bo jakoś zaspałem. Mroźną parę z ust.
Przywitał mnie Wstałem zbyt późno,
ryk wiatru Chyba przed południem.
szmer deszczu Wiatr mnie obudził
pojebane to wszystko. Przeganiając chmury.
Choinka już ubrana, Parasol-choinka.
wódka już w lodówce piwo w lewej ręce.
czekam do północy Jezus przychodzi
by zjeść schab ze śliwkami. jak pies z kulawą nogą.
__________________________________________
Tobie życzę, żebyś był szczęśliwy jak nigdy dotąd.
Tobie zaś miłości.
Tobie, byś zmądrzał i kochał nad życie.
Tobie pieniędzy, bo wiem jak Ci ciężko.
Tobie fortepianu, tego od Stainwaya.
Tobie francuza z orkiestry. By długo i szczęśliwie...
Sobie francuza z orkiestry, choć na pół godziny.
Sobie fortepianu, bez większych wymagań.
Sobie też pieniędzy, no bo bez nich ciężko.
Sobie żeby zmądrzeć i kochać nad życie.
Sobie też miłości.
Sobie też szczęścia. Którego nigdy dotąd..!
__________________________________________
Mijają kolejne święta, a życie toczy się dalej jak gruba Niemka po świeżo wylanym asfalcie. Nigdy nie wymyśliłem bardziej chujowego porównania, dziwne. To znaczy, że toczy się szybko i płynie, wolno i z przerwami?
Dzielę się z wami wirtualnym opłatkiem, zbitkiem słów i liter.
I niech się wszystkim..!
Do dna!
Na dno!
Od dna!
wtorek, 23 grudnia 2014
poniedziałek, 22 grudnia 2014
Koronka ze wspomnień
(...)
Osunął się na ziemię i zemdlał.
Ocknął się leżąc na podziurawionej, pseudo-skórzanej pufie z której wysypywały się drobne kuleczki styropianu. Strasznie bolała go głowa, a w ustach czuł smak rzygowin. Przez chwilę nie mógł przypomnieć sobie co się stało i za cholerę nie wiedział skąd się tutaj wziął. Ani gdzie jest.
- Jak się czujesz? - zerwał się i natychmiast opadł z powrotem na pufę. Przypomniał sobie wszystko.
- Ja? Dobrze. Która godzina?
- Po piątej. Ocknąłeś się raz w środku nocy. Pewnie tego nie pamiętasz. A chwilę potem zasnąłeś. - barman zapalił światło. Karol zacisnął powieki i zakrył oczy ręką.
- Zgaś to, daj mi spać, proszę.
- Nie możesz tak po prostu spać sobie w klubie. Jestem zmęczony, pracowałem całą noc i chcę iść do domu. Pojutrze mam kolokwium z... chuj, nie ważne z czego. Musisz iść do domu.
- Ale...
Ocknął się leżąc na podziurawionej, pseudo-skórzanej pufie z której wysypywały się drobne kuleczki styropianu. Strasznie bolała go głowa, a w ustach czuł smak rzygowin. Przez chwilę nie mógł przypomnieć sobie co się stało i za cholerę nie wiedział skąd się tutaj wziął. Ani gdzie jest.
- Jak się czujesz? - zerwał się i natychmiast opadł z powrotem na pufę. Przypomniał sobie wszystko.
- Ja? Dobrze. Która godzina?
- Po piątej. Ocknąłeś się raz w środku nocy. Pewnie tego nie pamiętasz. A chwilę potem zasnąłeś. - barman zapalił światło. Karol zacisnął powieki i zakrył oczy ręką.
- Zgaś to, daj mi spać, proszę.
- Nie możesz tak po prostu spać sobie w klubie. Jestem zmęczony, pracowałem całą noc i chcę iść do domu. Pojutrze mam kolokwium z... chuj, nie ważne z czego. Musisz iść do domu.
- Ale...
- Wstawaj.
Chłód uderzył go w twarz. Wschód przeszył głowę światłem na wylot. Taksówka już czekała przed wyjściem z klubu.
- Obrońców Wybrzeża 6.
- Falowiec?
- Tak. Jedź pan...
- Falowiec?
- Tak. Jedź pan...
Kierowca ruszył i od razu zahamował gwałtownie. Karolowi przewróciło się w żołądku.
- Czy Pana już do końca popierd...
- Toż to nie moja wina, to ten zaczął...
- W którą stronę on jedzie? - to był barman.
- Do Gdańska, na Obrońców Wybrzeża.
- To po drodze na Zgody I numer pięć mógłby pan zajechać?- zapytał.
- To po drodze na Zgody I numer pięć mógłby pan zajechać?- zapytał.
- Klient nasz pan. I to pan płaci.
- Nie, kolega płaci. Jest mi nieco dłużny.- odpowiedział. Karol spojrzał na barmana tępym spojrzeniem.
- Dłużny? Kurwa, ja nawet nie wiem jak Ty masz na imię.- obruszył się.
- Nie, kolega płaci. Jest mi nieco dłużny.- odpowiedział. Karol spojrzał na barmana tępym spojrzeniem.
- Dłużny? Kurwa, ja nawet nie wiem jak Ty masz na imię.- obruszył się.
- Mateusz.
- To który z panów płaci?- wtrącił się taksówkarz.
- Karol.
- Mateusz.
- Jeden chuj...- odpowiedział Karol, a taksówkarz spojrzał się krzywo w lusterko.- najpierw na tej... tam gdzie on mieszka.
- Zgody...
- Jeden chuj.- przerwał mu Karol. Teraz i Mateusz spojrzał się na niego krzywo.
- Jeden chuj.- powiedział taksówkarz i przeciął ciszę warkotem silnika starego Mercedesa. Sopot już spał, gdzieniegdzie kręciło się parę zbłąkanych imprezowiczów, którym na złość zamknęli już wszystkie kluby. Światła pracowały swoim stałym rytmem, gdzieś w oddali przejechał autobus. Taksówkarz jeszcze nie do końca się obudził, pewnie dopiero co zaczął swoją zmianę. Karolowi już nie chciało się spać. Bolała go głowa, czuł zmęczenie, ale przypomniał sobie słowa Mateusza zanim wylądował nad sedesem. Nie chciał spać, nie chciał żyć, chciał zniknąć.
Przejeżdżali przez granicę między Sopotem a Gdańskiem, kiedy Mateusz powiedział:
- Dobra, niech najpierw pan jedzie na Obrońców.- zarówno taksówkarz jak i Karol spojrzeli na niego pytającym wzrokiem.
- Dobra, niech najpierw pan jedzie na Obrońców.- zarówno taksówkarz jak i Karol spojrzeli na niego pytającym wzrokiem.
- Przecież mówił pan, że...- niepewnie zaczął kierowca.
- Klient nasz pan.- odburknął ten drugi.
Coraz mocniejsze słońce rozpraszało resztki mgły z której wyłoniły się falowce. Ikony modernizmu, ikony brzydoty. Baraki dla na wpół umarłych, getto dla ludzi zapierdalających dzień w dzień jak mrówki. Ule w których nie wrzało. Atrapy udanego życia, przypominające parawany przeciwsłoneczne bezładnie powtykane w piach nad brudnym i zimnym Bałtykiem. Szara masa dla szarej masy. Żelbeton i ziemista cera. Szara elewacja i monotonne życia. 860 metrów jednostajności. Jedenaście poziomów różnorodności malkontentów, która co rano zlewała się w jedno schodząc do windy i rozlewała w mniejsze, osobne wsiadając do autobusów czy tramwajów jadących w różnorakie strony, donikąd.
Coraz mocniejsze słońce rozpraszało resztki mgły z której wyłoniły się falowce. Ikony modernizmu, ikony brzydoty. Baraki dla na wpół umarłych, getto dla ludzi zapierdalających dzień w dzień jak mrówki. Ule w których nie wrzało. Atrapy udanego życia, przypominające parawany przeciwsłoneczne bezładnie powtykane w piach nad brudnym i zimnym Bałtykiem. Szara masa dla szarej masy. Żelbeton i ziemista cera. Szara elewacja i monotonne życia. 860 metrów jednostajności. Jedenaście poziomów różnorodności malkontentów, która co rano zlewała się w jedno schodząc do windy i rozlewała w mniejsze, osobne wsiadając do autobusów czy tramwajów jadących w różnorakie strony, donikąd.
Kierowca podjechał pod wskazaną przez Karola klatkę i zatrzymał samochód.
- Jak do tej pory mamy 28,50.- mruknął.
- Jak do tej pory mamy 28,50.- mruknął.
Karol wyciągnął portfel z kieszeni płaszcza, ale Mateusz powstrzymał go szybkim ruchem dłoni.
- Rozliczymy się później.
- Skąd masz pewność, że się zobaczymy?
- Nie mam. Do zobaczenia.- i zamknął drzwi samochodu.- To teraz na Zgody będzie.
- Rozliczymy się później.
- Skąd masz pewność, że się zobaczymy?
- Nie mam. Do zobaczenia.- i zamknął drzwi samochodu.- To teraz na Zgody będzie.
Kierowca spojrzał w lusterko i porozumiewawczo kiwnął głową. Mercedes warknął.
Karol obrócił się i nawet przez myśl mu nie przeszło, żeby wracać do pustego domu, w którym zostawił niepozmywane garnki, niedojedzony obiad na patelni, rozrzucone skarpetki i niezasłane łóżko. Nie chciał wracać do jednej z wielu klatek w falowcu nazywanych prześmiewczo mieszkaniami. Postawił krok w kierunku morza i wschodzącego słońca. Może nowy dzień zamierza wstać dzisiaj i w nim?
Mercedes wyjechał już na główną drogę. Mateusz siedział z tyłu zmęczony, ale też bez poczucia senności.
Mercedes wyjechał już na główną drogę. Mateusz siedział z tyłu zmęczony, ale też bez poczucia senności.
- Dobra, stój pan!- krzyknął nagle.
- Jezus Maria, czyś pan zwariował?! Przed szóstą rano się człowiekowi do ucha drzeć? Gdzie ja się mam zatrzymać, na środku skrzyżowania?
- Jak dla mnie to może się pan nawet zatrzymać na dachu samochodu przed nami, ale ma się pan zatrzymać!
Kierowca taksówki wkurwił się i zatrzymał z piskiem opon.
- 32.20 się należy, chyba, że może znów chce pan jechać dalej.
- Już, nie, znaczy, płace i idę- wręczył kierowcy pięćdziesięciozłotowy banknot i wyskoczywszy z samochodu puścił się biegiem w stronę falowca. Taksówkarz wyłączył nawigację i odjechał z myślą, że "pedały niezdecydowane, ale forsę, to kurwa mają".
c.d.n.
_________________________________
Oko za oko, słowo za słowo,
Dotyk za dotyk, dobranoc za noc.
Dotyk za dotyk, dobranoc za noc.
niedziela, 7 grudnia 2014
Koronka ze stali.
Ciężko mi się ostatnio oddycha.
Czuję, że oddycham ale nie do końca.
Brakuje mi poczucia spełnienia.
Telefon wibrował w jego kieszeni już chyba trzeci raz odkąd wszedł do klubu, jednak mimo tego, że był sam, nie interesowało go to wcale. Usiadł bardzo blisko przejścia na balkon, tak, że jedni z tych bardziej pijanych ocierali się kroczem lub pośladkami o jego twarz. Czuł, że jest żałosny, czuł, że jest sam i co najgorsze- nie powinno go tu być. Już dawno minęły czasy, kiedy panowała tutaj rodzinna atmosfera, było miło, wszyscy się uśmiechali i rozmawiali o rzeczach błahych. Choć może dalej było tu tak samo, tylko on nie potrafił tego dostrzec, bo już nie przychodził tutaj z nim.
Telefon dał o sobie znać jeszcze raz i zirytowany chłopak wstał i podszedł do baru.
- Szkocką z lodem.
- Szkocka jest, ale loda muszę niestety odmówić.- barman pokazał rząd śnieżnobiałych zębów.
- Dwa razy szkocką z lodem, poproszę. - owo "poproszę" było tak strasznie wycedzone przez zęby, że barmanowi odechciało się żartów.
- Się robi. Ale więcej uśmiechu na przyszłość polecam.- "Chryste, co za cham" pomyślał chłopak, zabrał szklankę i skierował kroki ku wolnej pufie w rogu sali, którą w tej samej chwili zajęła przysadzista lesbijka.
- Kurwa.
Wrócił na miejsce w przejściu, które dalej było wolne. To miejsce chyba zawsze było wolne.
Whisky była gorzka, wykrzywiała mordę strasznie, ale alkohol pije się nie po to, żeby smakował. Jeden łyk, potem drugi. Gorąco wypełniło przełyk i żołądek, poczuł przyjemne ciepło. Wstał, żeby zamówić jeszcze jedną szklankę i tym razem uśmiechnąć się do barmana, w tym samym momencie młody chłopaczek chciał przejść obok niego. Nie minęła sekunda i szkło z resztkami lodu rozbiło się w drobny mak na posadzce.
- Jak leziesz, no kurwa mać!
- O, sorry...
- W dupę sobie wsadź to sorry! - pedałek spojrzał na Karola badawczo i miało się wrażenie, że to nie "sorry" chciałby sobie w dupę wsadzić. - Czy ktoś to może posprzątać?
Barman wyszedł zza baru z szufelką i zmiotką oraz papierowymi ręcznikami. Sam zabrał się za zgarnianie na szufelkę szkła, ręczniki wręczył Karolowi.
- Nie najlepszy dzień? - podpytał kiedy chłopak uklęknął obok niego i zaczął wycierać posadzkę.
- Ostatnio mam same nienajlepsze. - mruknął Karol i dodał po chwili - a już zgodnie z życzeniem chciałem się uśmiechnąć zamawiając kolejną whisky.
- Jeszcze nie wszystko stracone. - powiedział barman wstając i uśmiechnął się, zabierając od Karola rolkę ręczników.
Chłopak pomyślał, że ktoś tu chyba ma za dobry humor albo w ramach pracy pełni też rolę klubowego psychologa. Zamówił jeszcze jedną szklankę szkockiej, potem kolejną starając się uśmiechnąć wykrzywiając twarz w bolesnym grymasie.
W momencie, kiedy pił chyba już piątego drinka z drugiej strony baru stanął On. Karol zauważył go od razu. Zmierzwione włosy, śmiejące się oczy i zawadiacki uśmiech. Przyjście tutaj widocznie nie było najlepszym pomysłem. Lepiej jak zwykle było zostać w domu pijąc w samotności piwo i oglądając bezsensowne filmy w telewizji. Jednym ruchem wychylił całą szklankę alkoholu i zeskoczył ze stołka.
- A Ty dokąd? - barman odwrócił się w jego stronę.
- Ja... - przecież nie powiem barmanowi o co chodzi. Pomyślał i spojrzał na Niego.
- Ach... No tak. Wszyscy od tygodnia mówią tutaj o rozstaniu pary roku. - barman się zaśmiał.
- Pary roku?
- Tak was tu nazywają już dłuższy czas. Powiedz mi szczerze, który raz tutaj jesteś?
Karol zamyślił się na chwilę.
- Bo ja wiem? Trzeci? - powiedział.
- No właśnie - barman pochylił się w jego stronę.- Ty tu jesteś trzeci raz. On przychodził tu co tydzień. I za każdym razem wychodził z kim innym.
Karol poczuł mocny uścisk w żołądku. Poczuł, jakby nagle w jego brzuchu znalazła się wielka ołowiana kula. Spocił się, dreszcz wstrząsnął jego ciałem. Spojrzał nieobecnym wzrokiem na barmana i pobiegł w kierunku łazienek. Na szczęście jedna z toalet nie była zajęta. Chłopak upadł na podłogę, zgiął się w pół i zwymiotował brunatną cieczą do muszli. Jego twarz świeciła od potu, pod pachami zaznaczyły się ciemne półkola. Kolejny skurcz złapał go za brzuch i do muszli poleciała kolejna porcja kwaśnej, śmierdzącej cieczy. Ktoś otworzył niezamknięte drzwi, zobaczył chłopaka i z obrzydzeniem powiedział tylko "ja pierdolę".
Było mu zimno, czuł się strasznie. Widział swoją ubrudzoną rzygowinami, przepoconą koszulkę, czuł smak i zapach wymiocin. Każdy, kto co chwila zaglądał do łazienki wydawał z siebie tylko jęk obrzydzenia i czuł odrazę. Karol zdobył się na to i zamknął drzwi. Nie wymiotował już tak często, spuścił wodę w sedesie i usiadł w rogu oparty o ścianę. Co chwila ktoś szarpał za klamkę. Prawda dopadła go zbyt brutalnie, zbyt mocno uderzyła go w twarz. Dusiła go. A teraz przez tą prawdę ma jeszcze poczucie wstydu. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się wymiotować po alkoholu, ba, jeszcze nigdy się nie upił. Zawsze miał mocną głowę. Ale też słabe nerwy.
Ktoś zapukał do drzwi.
- Otwórz, to ja. - usłyszał stłumione przez drzwi słowa. Nie wiedział jaki "ja", chyba był zbyt zamroczony. Otworzył drzwi i osunął się na podłogę. Zemdlał.
__________________________
Wiesz, lubię wieczory
Lubię się schować na jakiś czas.
I jakoś tak, nienaturalnie,
Trochę przesadnie, pobyć sam.
Wejść na drzewo i patrzeć w niebo;
Tak zwyczajnie, tylko że
Tutaj też wiem kolejny raz,
Nie mam szans być kim chcę.
czwartek, 4 grudnia 2014
Barbórka
Piesi podkurwieni.
Samochody podkurwione.
Samochody podkurwione.
Tramwaje podkurwione.
Ja podkurwiony.
Z zimna i niedołęstwa trzęsą mi się ręce, prawie zabiłem się wysiadając z tramwaju, przez ponad cztery godziny słuchałem bezsensownej polifonii średniowiecza, a kolokwium pewnie i tak ujebałem. Zbliżają się Święta, które kiedyś tak kochałem, a teraz chcę uciec. Zbliża się sylwester, który spędzę nie wiem gdzie, nie wiem z kim i nie wiem jak. Ze studiami jestem w czarnej dupie, może po prostu się nie nadaję. Zaniedbuję wszystkich, którzy znaczą dla mnie dużo, wymówką może być to, że nie dzwonię nawet do matki z powodów tylko mi znanych. Nie pamiętałem o urodzinach byłego niedoszłego. Wkurwiają mnie ludzie, współlokatorka, siostra. Denerwują mnie ludzie, którzy odnoszą sukcesy.
A ja potrafię tylko o tym pisać.
Ktoś zapytał się ostatnio, czy jestem smutnym człowiekiem. Nie, ja nie jestem smutny. Jestem zramolały, zdziadziały i zgorzkniały.
Być może po prostu lekko poirytowany jestem swoją obecną sytuacją i pewnych sytuacji brakiem.
Malkontenctwo pełną parą.
Przejdźmy do rzeczy pozytywnych.
Ja podkurwiony.
Z zimna i niedołęstwa trzęsą mi się ręce, prawie zabiłem się wysiadając z tramwaju, przez ponad cztery godziny słuchałem bezsensownej polifonii średniowiecza, a kolokwium pewnie i tak ujebałem. Zbliżają się Święta, które kiedyś tak kochałem, a teraz chcę uciec. Zbliża się sylwester, który spędzę nie wiem gdzie, nie wiem z kim i nie wiem jak. Ze studiami jestem w czarnej dupie, może po prostu się nie nadaję. Zaniedbuję wszystkich, którzy znaczą dla mnie dużo, wymówką może być to, że nie dzwonię nawet do matki z powodów tylko mi znanych. Nie pamiętałem o urodzinach byłego niedoszłego. Wkurwiają mnie ludzie, współlokatorka, siostra. Denerwują mnie ludzie, którzy odnoszą sukcesy.
A ja potrafię tylko o tym pisać.
Ktoś zapytał się ostatnio, czy jestem smutnym człowiekiem. Nie, ja nie jestem smutny. Jestem zramolały, zdziadziały i zgorzkniały.
Być może po prostu lekko poirytowany jestem swoją obecną sytuacją i pewnych sytuacji brakiem.
Malkontenctwo pełną parą.
Przejdźmy do rzeczy pozytywnych.
wtorek, 2 grudnia 2014
1 grudnia
Zacząłem dzień bez krzyku mew całkiem blisko dachu sopockiego wieżowca.
Wypiłem kawę z widokiem na morze.
Morze zabielone mlekiem bez ani jednej łyżeczki cukru.
Zamglone.
Ekspres miał ochotę parzyć kawę dalej, tak kropla po kropli.
Oddalało się jedno od drugiego.
A było przecież tak blisko.
Kawa: "Ty kochasz Jego".
Niebo się zeszkliło, zahartowało mrozem.
Wyszedłem na balkon bez kapci, puknąłem lekko. Knykciem.
Usłyszałem jakby kieliszek o kieliszek, ale już bez wina.
Półsłodko.
Ciśnienie spadało, jak winda z dziesiątego piętra.
Autobus odjechał wypełniony niczym.
Zdalnie sterowany pociąg wjechał na stację,
powierzyłem swe życie zabawce.
Żar tlił się przez siedem centymetrów,
potem gdzieś w tyle rzucony w powietrze.
I stał na przystanku pewien chłopak
usta mu pękły na wietrze.
Spierzchnięte usta.
Marzenia pierzchły w dal.
W ten mróz pod pierzyną
Bawił się chłopak z dziewczyną.
Pożegnanie wargi spierzchnięte
wysłały na wiatr.
Zasłały w myślach łóżko.
Zaspały w tej zaspie pierzyny.
W niebieskich oczach.
Ciało niebieskie.
Błękitna krew.
Krzyk mew, śpiew mew.
I znów ja swe życie na koła nałożyłem
A koło to różnie potoczyć się może.
I mogę się rzucić w Sopocie z molo w morze.
O Boże, możesz we mnie wbić wszystkie noże.
Też masz niebieskie oczy?
I pierzchną Ci usta?
Chłopaku uroczy.
Myślący o...
Pamiętam, było pusto.
Kilka dźwięków w tle.
Twoje... oczy.
Topole we mgle.
Skrawek powietrza zamknięty
Sprytna bestia z człowieka
A Ty? Nietknięty.
A Ty? Dalej czekasz.
Pamiętam doskonale.
Pamiętasz? No właśnie.
Miałeś miliony "ale".
Nad ranem zawsze jaśniej.
I znów swe życie na koła nałożyłeś.
A koło to różnie potoczyć się może.
Tamtej nocy to Ty mi się śniłeś.
Ty, słońce, piwo, muzyka, ja i morze.
Dwa psy na dodatek.
Albo dziesięć kotów.
Pięć tysięcy matek.
Dwóch pilotów z "LOT-u".
Lecz już nigdy nie będę Cię męczył tą listą.
Wybacz Niekochany, nie jestem utopistą.
_________________________________________
"Czekanie sprawia, że gorzknieje cała słodycz w nas".
Wypiłem kawę z widokiem na morze.
Morze zabielone mlekiem bez ani jednej łyżeczki cukru.
Zamglone.
Ekspres miał ochotę parzyć kawę dalej, tak kropla po kropli.
Oddalało się jedno od drugiego.
A było przecież tak blisko.
Kawa: "Ty kochasz Jego".
Niebo się zeszkliło, zahartowało mrozem.
Wyszedłem na balkon bez kapci, puknąłem lekko. Knykciem.
Usłyszałem jakby kieliszek o kieliszek, ale już bez wina.
Półsłodko.
Ciśnienie spadało, jak winda z dziesiątego piętra.
Autobus odjechał wypełniony niczym.
Zdalnie sterowany pociąg wjechał na stację,
powierzyłem swe życie zabawce.
Żar tlił się przez siedem centymetrów,
potem gdzieś w tyle rzucony w powietrze.
I stał na przystanku pewien chłopak
usta mu pękły na wietrze.
Spierzchnięte usta.
Marzenia pierzchły w dal.
W ten mróz pod pierzyną
Bawił się chłopak z dziewczyną.
Pożegnanie wargi spierzchnięte
wysłały na wiatr.
Zasłały w myślach łóżko.
Zaspały w tej zaspie pierzyny.
W niebieskich oczach.
Ciało niebieskie.
Błękitna krew.
Krzyk mew, śpiew mew.
I znów ja swe życie na koła nałożyłem
A koło to różnie potoczyć się może.
I mogę się rzucić w Sopocie z molo w morze.
O Boże, możesz we mnie wbić wszystkie noże.
Też masz niebieskie oczy?
I pierzchną Ci usta?
Chłopaku uroczy.
Myślący o...
Pamiętam, było pusto.
Kilka dźwięków w tle.
Twoje... oczy.
Topole we mgle.
Skrawek powietrza zamknięty
Sprytna bestia z człowieka
A Ty? Nietknięty.
A Ty? Dalej czekasz.
Pamiętam doskonale.
Pamiętasz? No właśnie.
Miałeś miliony "ale".
Nad ranem zawsze jaśniej.
I znów swe życie na koła nałożyłeś.
A koło to różnie potoczyć się może.
Tamtej nocy to Ty mi się śniłeś.
Ty, słońce, piwo, muzyka, ja i morze.
Dwa psy na dodatek.
Albo dziesięć kotów.
Pięć tysięcy matek.
Dwóch pilotów z "LOT-u".
Lecz już nigdy nie będę Cię męczył tą listą.
Wybacz Niekochany, nie jestem utopistą.
_________________________________________
"Czekanie sprawia, że gorzknieje cała słodycz w nas".
Subskrybuj:
Posty (Atom)