poniedziałek, 27 maja 2013

Hedonia

art. 278 § 1 k.k.

Społeczne zepsucie, moralną degrengoladę, dekadentyzm i hedonizm w trzech jego rodzajach uznawałem dotąd za namacalnie obecne, lecz mimo wszystko dalekie ode mnie. To było dotąd jak opowieści z dzieciństwa, że ktoś widział murzyna.
Rozczarowałem się. 

Autobus wyjechał z Polski.

Kilka dni temu widziałem rzeczy nieznośne dla mnie. Nieakceptowalne przez moje wnętrze i zewnętrze, ale jednak musiałem się temu poddać i zamknąć oczy. 
Powiedzieć, że nie widzę nic, że mnie to nic nie obchodzi. 
Chociaż tak naprawdę widziałem wszystko i obchodziło mnie to być może nawet bardziej niż powinno. 

Pozwalamy sobie na za dużo. Tym bardziej kosztem innych. 
Zadaję się ze złodziejami, ba! Sam w tym procederze uczestniczyłem, choć przecież niczego nie ukradłem. 
Asertywność, kultura, człowieczeństwo, moralność i wszystko co przecież takie ważne zostało za granicą Polski. Nie to, że jestem strażnikiem wartości i spaczonej jak na te czasy moralności. 
Po prostu wewnętrznie analizując te wszystkie zdarzenia, na które nie ma przecież wytłumaczenia, czuję się z tym osobiście źle. 

Autobus wrócił do Polski. Kilka rzeczy zmieniło w międzyczasie właściciela. 

Mogę mieć własne zdanie, wy możecie mieć je w dupie. 
Pozdrawiam akowców, doliniarzy i tycerów.

środa, 22 maja 2013

Niedosyt istnienia

Na czym opiera się życie? Czy na jednym z tych filarów które my sami podpieramy i sami dla siebie zgubą jesteśmy czy może jest jednym z tych, który podpierają inni ludzie i to od nich zależy czy żyć będziemy czy nie?..
Moje życie nie opiera się na niczym. Unosi się we mgle, lewituje jak róża Salvadora, nie potrzebuje oparcia.
To znaczy... Potrzebuje go, ale tę myśl usilnie z mojej głowy wypieram. Bo przecież poradzę sobie sam, naprawdę dam sobie radę, nie potrzebuję nikogo i niczego aby... Aby co? Osiągać..? Zdobywać..? Trwać..? Egzystować..? Żyć?
Z nocy na noc, kiedy spać nie mogę uświadamiam sobie, że moje życie zawdzięczam innym. Że moje istnienie, pamięć i niepamięć, te dobre i złe wspomnienia, te chwile gdy chciałem by czas stanął w miejscu- to wszystko zawdzięczam innym. I choć życie moje usilnie stara się na nikim nie opierać to czuje, gdzieś pod skórą dotyk tych dziesiątek dłoni, które nie pozwalają mu upaść, choć ono pragnie się stoczyć.

Moje życie podpierają też dłonie jednego mężczyzny. I każdego dnia czekam, aż on obudzi się, otworzy oczy i znów stanie się oparciem dla mojego życia. Dlatego staram się nie wstawać pierwszy- czekam zawsze na niego. Wydaje mi się, że On czasami jest zmęczony i wiem, że drętwieją mu ręce. Że nie ma już sił i chciałby odpocząć.
I wtedy nie wiem co mam robić... Upaść?

_________________________________
Lepiej stać w miejscu czy się staczać?
Oczywiście, że się staczać! Ruch jest dobry dla zdrowia.

niedziela, 12 maja 2013

Morze na zachodzie chmur

Piasek był mokry.
Wiatr wysuszał łzy.
Deszcz sprawiał, że było ich więcej.
Morze oddawało życie. Ja nie potrafiłem go przyjąć.
Struny gitary drgały na zimnym powietrzu szarpane przez zsiniałe palce.
Szum morza mnie zawsze mnie uspokajał. A teraz, kiedy niebo płakało nad żywotem zwykłych szarych ludzi nie było tu nikogo oprócz mnie i morza. I tej starej podniszczonej choć zawsze wiernej gitary.Wszyscy uciekli być może przede mną. Zawsze wszyscy przede mną uciekają.
Pusto, zimno.
jakaś pustka.
Echo we mnie, echo w lustrach.

Piasek był kroplami łez.
Wiatr płakał teraz razem ze mną.
Przyjaciel deszcz płakał dalej usilnie starając się pomóc.
Morze umarło. Życie uleciało w przestworza.
Struny gitary pękły wydając z siebie ostry brzdęk. Palce i tak były już zbyt skostniałe by zagrać kolejną rzewną balladę.
Szum morza był nieustanną bitwą w mojej głowie. Łkanie mew rozciągało się nad horyzontem.
Mało kto widział te sunące po niebie chmury, pełzające smutkiem na wskroś i na wznak złością twory natury. Przelewały się żalem po nieboskłonie.
Wtedy zaczął ogarniać mnie bezsens wszechświata.
Bezsens tworzenia.
Bezsens istnienia.

...bo skoro wszystko jest pustką.
...bo skoro nic nie pozostawia nadziei.
...bo skoro wszystko.
...bo skoro nic.
...bo skoro ja?

Ulica Mariacka

Wiele z rzeczy minionych do dziś mnie onieśmiela.
Wielu ludzi do dziś wprawia w zakłopotanie.
Na widok niektórych oczu swoje wbijam w ziemię.

Wypiłem do końca ostatnią kawę w moim życiu. Gorący, gorzki płyn spłynął z dna kubka zostawiając za sobą osad. A więc to jest tak naprawdę jedyna wróżba na przyszłość. Czarne fusy układające się w formy bezkształtne, bezżywe, bezuczuciowe.
W zatęchłym powietrzu unosił się zapach tej taniej kawy, wczorajszego oddechu, niedzisiejszego potu. Oderwałem wzrok od ekranu i spojrzałem przez na wpół zasłonięte zakurzonymi żaluzjami okno. Świat umierał pędząc a ja razem ze światem pędziłem i umierałem, tak cały czas, na wieki wieków, a. Świat pędził umierając, ale przyspieszał, coraz bardziej i bardziej i choć był już u kresu sił to nie poddawał się i dalej szedł w zaparte a razem z nim te miliony ludzi którzy woleliby się rano nie obudzić. Albo obudzić się i stwierdzić, że dziś mogą już odpocząć, bo przecież nie czeka ich nic oprócz śmierci.
Na ulicy pomimo lodowatego deszczu zacinającego ze wszystkich stron były tłumy. Kałuże rozbryzgiwane przez spieszne kroki przechodniów z minuty na minutę robiły się coraz większe i nawet dzieci ubrane w kolorowe kalosze przestały już skakać i śmiać się radośnie. Długi Targ. Osowiały Targ.
Za oknami sklepów powoli znikały sztuczne bursztyny, pocztówki i wielkie parasole osłaniające stoliki restauracji. Znikali kolporterzy, uliczni handlarze pochowali się w bramach razem ze swoim towarem.
Szedłem zasłaniając twarz czarnym parasolem, sam siebie chowając w sobie. Zamykając się na tych, którzy z szybkim biciem serca przechodzili obok mnie. I tak się mijaliśmy nie wymieniając spojrzeń. Nie wymieniając uśmiechów, bez żadnej mimiki, obojętnym ciałem, obojętnym krokiem.
I oni nie wiedzieli, że ja wypiłem ostatnią w życiu kawę właśnie dzisiaj.
Patrzyli tylko jak spadam w nurt tej sinej rzeki w brudny, majowy poranek. Przeszyty deszczem, przewiązany mgłą, przepłakany smutkiem. Zobaczyłem tylko jak starsza pani uczyniła znak krzyża.
A potem leciałem i nie zobaczyłem już nic. Pomyślałem tylko: ostatnia kawa w życiu...

Przeinny w Internecie