środa, 1 listopada 2017

24

Mam dwadzieścia cztery lata
ocalałem
prowadzony na rzeź.

To są nazwy puste i jednoznaczne:
człowiek i zwierzę
miłość i nienawiść
wróg i przyjaciel
ciemność i światło.

(...)

Szukam nauczyciela i mistrza
niech przywróci mi wzrok, słuch i mowę
niech jeszcze raz nazwie rzeczy i pojęcia
niech oddzieli światło od ciemności.

Mam dwadzieścia cztery lata
ocalałem
prowadzony na rzeź.


Zawsze chciałem jebnąć tym wierszem w swoje smutne jak pizda urodzinki. Cieszcie się i radujcie, bo to Różewicz, a przecież zawsze mogłem napisać coś sam, w sensie wiersz jakiś, a Wy musielibyście jakoś to przełknąć. Albo czymśkolwiek zwymiotować.
Fakt. Mam dwadzieścia cztery lata. Jestem już starym, pomarszczonym napletem, wypowiadam się w słowach (jak widać) poważnych, siwieję i łysieję. Siła wieku. A tak naprawdę, to jestem piękny, młody, na wydaniu, bicek zrobiony, włosy przystrzyżone, wygolony, łobuz, ale przecież łobuz kocha najbardziej. Bierzcie i jedzcie ze mnie wszyscy. To jest bowiem ten popierdolony typek z falowca.

Zwyczajem ogólnym byłem dziś na cmentarzu, zwyczajem własnym i prywatnym w nocy pójdę na Srebrzysko żeby pokwilić nad losem i prawdą śmierci. Tort dostałem wczoraj - bo jutro przecież taki smutny dzień - i nawet go nie spróbowałem, bo wcześniej zjadłem kotlety, łososia, szynkę parmeńską, inne cudawianki i stwierdziłem, że tort nie będzie najlepszym wyjściem z sytuacji pełnego brzuszka. Chociaż jego wyjście mogłoby okazać się nader efektowne.

Smutek rozpierdala jeszcze bardziej, bo do odwiedzenia coraz więcej grobów, coraz więcej ludzi, myślę że pod koniec życia (mojego) będę szedł na cmentarze rano, wracał poźną nocą i w noc tę pochylać się będę nad samotnością i kieliszkiem wysokoprocentowych trunków. (Albo siedmioma).

Pociąg toczy się wolno. Starszy Pan wsiadł do przedziału, odłożył walizkę i przeżegnał się przed podróżą. Ten nader mistyczny gest zniszczyła jego żona wydmuchując swój czerwony nos w bawełnianą chustkę. Dzień dobry, dzień dobry. Jak to dobrze jechać w ciepłym, prawda Zosiu?
Dej mnie te kanapke z polendwicom co jom rano na smentarz naszykowałaś.
Dzięki, kurwa, żyćko. Lepiej mi zaśpiewajcie sto lat, gwiazdkę pomyślności, dwa kije, wypije, przez ręce Maryji, niechaj żyje nam. Hej!

Miałem pisać znów o centymetrach w kroku, braku tłuszczu w boku, innych takich, ale prawda jest jak zawsze smutna i niewygodna. Z 24 trzeba by odjąć spore nieco, a tłuszcz nazywam uroczo "serowymi brzegami" i od razu żyje mi się lepiej. Jestem jak pizza z Domino's. Szybki i z dostawą do domu.
Komu, komu?
Komu, komu?

Kończę, oszczędzę Wam mdłości. Idźcie płakać na groby. I pamiętajcie: ten czerwony lekko na lewo, a biały to od wujka Andrzeja.

___________________________
A wiatr w kominie śpi
bo ciemno.
A ja? Co ja?

  • Co będzie ze mną?  

niedziela, 16 kwietnia 2017

życietomalware

Witaj, świecie.
Postanowiłem dzisiaj umrzeć;
Nie dziękuj zbyt prędko -
Nieuniknione trzymam jeszcze na wodzy

Wiem, to pochopna decyzja
Wiem, rozumiesz doskonale
Próżno mnie zatrzymywać
Próżno szukać we mnie logiki

Lecz czy w tobie istnieje
logika i doskonałość (?)
Czy w tobie istnieje -
-my?

______________________________________________________
I already did my symptoms a google. I know am dying and/or dying.


Znów zacząłem się dzisiaj zastanawiać czy to co robię, moje decyzje, kretynizmy, ambicje i inne farfocle są na pewno MOJE.
Doszedłem do wniosku, że nie. Nie wiem też czyje są naprawdę. I to mnie przeraża.

Jeśli więc do takiego wniosku dochodzę teraz to znaczy, że nie jest za późno.
(Nigdy nie jest za późno - nawpierdalajmy się po uszy kołczingowych bredni).

Powstaje więc pytanie czego JA bym chciał.
Tu napotykam na pewne przeszkody i ograniczenia. I to tylko takie które siedzą mi w głowie, żadne inne. Że "nie możesz", że "zrób jeszcze to i tamto", "skończ te studia" (hehe), i właśnie to najlepsze "jak zacząłeś to skończ". No, jasne. Zacząłem też żyć jakieś dwadzieścia trzy lata temu, zawsze mogę skończyć! (śmieszki).

I tak mijać będą dni i tygodnie, a ja uparcie trzymać będę rękę w nocniku i sobie będę robić kółka na moczu, może złożę jakąś łódeczkę z faktury za gaz i będę dmuchać jej dymem z papierosa w... żagiel. 





wtorek, 11 kwietnia 2017

Dlaczego gardzę współczesnością?

Od dłuższego już czasu tkwię- jako kompozytor- w martwym punkcie. Wymagania profesorów nijak mają się do moich realnych potrzeb, zakładanych przeze mnie celów i dążenia do tego jakim kompozytorem chcę być ja. Moje ego w całym procesie kształcenia nigdy nie miało za dużo do powiedzenia, od podstawówki po liceum, od przedszkola do Opola wszyscy z wielką starannością starali się wpoić mi te wartości i tę wiedzę, którą uważali (i pewnie uważają nadal!) za słuszną. W podobny sposób prezentowała się sytuacja w szkołach muzycznych, które traktowałem czasem (być może niestety) jako ważniejsze i bardziej mi potrzebne. Od zawsze, a nie jestem tutaj odosobnionym przypadkiem, myślałem co następuje: "Kolejny etap mojego kształcenia z pewnością będzie otwarty na moje oczekiwania i to, czego naprawdę chcę się dowiedzieć" (górnolotnie). Jakże wielkie jest teraz moje rozczarowanie.
Nagłówek nie wziął się znikąd. Kto studiuje na jakiejkolwiek uczelni artystycznej wie, a przynajmniej ma wiedzieć co jest dobre i co jest złe. Że "Williams jest tani, a Lutosławski drogi". Że nie jest ważne "to", co w Tobie - ważne "to" co w Tobie MA być. Że Picasso już był, Beksiński był, Strzemiński był. Był Beethoven, Ravel i Bernstein. Że kultura popularna jest tak bardzo fe, a kultura wysoka to MY. Że możesz się sprzedać i tworzyć kicz, ale jak bardzo się postarasz, to dołączysz do elity. Bardzo smutnej i sfrustrowanej elity moim zdaniem, bo jak inaczej nazwać te uczucia, skoro jesteś już powiedzmy w tym kółku wzajemnej adoracji, ba, grają jakiś tam twój utwór na koncercie podczas bardzo ważnego dla muzyki współczesnej gdańskiego festiwalu, a zjawia się na nim jakieś dziesięć (w porywach do dwudziestu) osób. Czyż ci ludzie nie są wtedy smutni? Nie jest im przykro?
I pojawia się pytanie: dlaczego tak jest? (Może dlatego, że współczechy nie da się znieść, hehe?*)
I stoję taki ja. Rozdarty pomiędzy banałem a bełkotem**.
Wplątałem się w nieuniknione: unaoczniam sobie iż stałem się niewolnikiem systemu, żyjącego w oparach dysfunkcji narkotyzującej***. Popadłem w zastępcze przeżywanie rzeczywistości: myśląc, że jestem wewnątrz, w jakimś wirze zdarzeń (całkiem sporych rozmiarów) tak naprawdę stoję obok i biernie się temu przyglądam (być może ze strachu przed siłą owych). Niczym modelowy homo videns. Gdyby mój mózg z taką chęcią absorbował potrzebne mi (chociażby w celu ukończenia studiów) informacje, to byłbym mu bardzo wdzięczny (ale może on broni się przed tym, bo wie, że to i tak nic nie da? <dekadentyzm>). Ale on woli (a jeśli on to może i ja?) wiadomości, fakty i mity, ciekawostki i cały ogrom wszechobecnej lawiny informacyjnej od której boli głowa i zanika myślenie abstrakcyjne. (Choć nad tym zanikiem muszę zastanowić się poważniej, gdyż moją obecną sytuację na uczelni rozpatruję w kategoriach abstrakcji i groteski). A jeśli o uczelni już mowa, to...
Jestem lekko rozczarowany tym jak uczelnia prezentuje się na zewnątrz, a jaka jest w środku. I nie o architekturę tu chodzi. Rozczarowany tym, że profesorowie i wykładowcy uważają, iż panuje tu ład i porządek, a nie dostrzegają absurdu własnych działań.  Zażenowany faktem, że regulaminy są wymówką nie dla studentów lecz dla pedagogów, a sposób ich interpretacji jest (o zgrozo) mało przemyślany. Żeby nie pisać, że kretyński. Sfrustrowany jestem natłokiem zajęć, które wzajemnie się wykluczają i pasują do siebie jak kwiatek do kożucha. A co do frustracji, to jeszcze tylko kilka miesięcy, wezmę na jednym kierunku dziekankę (o ile mnie wcześniej sami nie wypchną kulturalnie za drzwi) i będę na powrót normalnym człowiekiem leżącym na plaży z piwem. Będziecie mogli do mnie podejść i szturchnąć mnie patykiem sprawdzając czy jeszcze żyję.
_____________________________________________________________
* na ten temat prowadzę właśnie BADANIA NAUKOWE. Wyniki wkrótce.
** idąc za Szymańskim.
*** za własnymi przemyśleniami i Wikipedią.

A wideo to "Wariacje na drzwi i westchnienie" Pierre'a Henry'ego. Polecam wysłuchać w całości.
_________
Odetchnij.

piątek, 6 stycznia 2017

Nowy rok, nowa ja.

Halo, tu pogotowie ratunkowe.
Halo, tu Teresa od Bezdomnych.

Weszliśmy z impetem w całkowicie nowy rok, pozbawiony skaz, blizn, zbędnego pierdolenia, na wallu widzę mające mnie motywować obrazki, w stylu "365 niezapisanych kartek Twojej własnej, niepowtarzalnej historii", standardowe "nowy rok, nowa ja", nowe wydarzenia "Zostanę dzikiem na siłowni", rzucam palenie, nie piję, będę czytać książki, "W 2017 odwiedzę wszystkie pasma górskie w Polsce!".
Gdybym powiedział, że ja sobie niczego nie postanawiam, to skłamałbym bardzo. Bo na przykład w zeszłym roku wziąłem udział w wydarzeniu "W 2016 jeszcze bardziej pokocham majonez" i udało mi się! Majonez stał się moją jakże spełnioną i w pełni odwzajemnioną miłością. W tym roku też coś kliknę bezwiednie, może coś z oregano, albo pisaniem magisterki w Sylwestra. I się pewnie spełni, bo moja determinacja i stanowczość w rzeczach tak mało istotnych jest nie do opisania. (Tak, praca magisterska jest mało istotną rzeczą, za oregano przepraszam- jest istotne).

A propos tych magisterek, egzaminów, kolokwiów, studiów w ogóle, to zastanawiam się czy teraz jest ten czas. Bo pókiśmy piękni, młodzi, zdrowi, sławni i wspaniali to na jaki chuj się męczyć i przepracowywać, skoro można by hodować owce, paść kozy, karmić świnie, jeździć konno i łamać sobie nogi na alpejskich stokach. A propos stoków narciarskich (przepraszam za te nieustanne dygresje) to chciałem dzisiaj iść na biegówki, ale nigdy w życiu tego nie robiłem i jak już ubrałem te śmieszne buty i spojrzałem na narty to przeraziła mnie ich długość i stwierdziłem, że jednak zostanę w domu i rozpalę w kominku- to też nie należy do najłatwiejszych czynności, ale w końcu się udało i teraz pachnie palonym drewnem, jest ciepło, iskry strzelają, za oknem śnieg- zajebiście filmowy obrazek, a ja w dodatku mogę się nim beztrosko rozkoszować.

I patrzcie jakżem płynnie przeszedł od studiów do milutkiego leniuchowania.

Wracając do nowego roku, to będzie to super fajny rok- tako rzecze Zwierciadło i jakiś tam horoskop bardzo znanej pani astrolog. Więc ja jej ufam i czekam, aż mi Jowisz wejdzie w... znak. Ostrzegali mnie jedynie przed zbytnią frywolnością finansową, ale jak można szastać czymś, czego się fizycznie nie ma? Spać więc będę spokojnie, a na następne 365 dni (wiem, że już mniej, ale błagam, nie każcie mi odejmować) życzę Wam tego spokojnego snu właśnie, spokoju ogólnie i uspokójcie się po prostu.
Tragedii nie będzie, prawda?
_______________________________________________________
A świat tańczy po kostki w błocie, po trupach idzie, biegnie do piekła.

Przeinny w Internecie