poniedziałek, 26 grudnia 2016

Za/dość/uczy/nie/nie.

Tradycją już jest, że w ten wspaniały czas rodzinnych kłótni, tłustego jedzenia i wielu innych okropności piszę kolejną rzecz, z lekka pozbawioną sensu, z lekka poirytowaną przez tak długi brak kontaktu z dymem papierosowym, bardzo nieprzemyślaną i ciężkostrawną. Święta Bożego Narodzenia wprowadzają mnie w stan głębokiej melancholii i zastanawiać się zaczynam, co, jak, kiedy, gdzie i dlaczego powiedziałem złego, niedobrego i ilu nabawiłem sobie wrogów. Co ciekawe raczej nie zdarza mi się myśleć o rzeczach typu: o, byłem w tym roku tutaj, a tu poznałem kolegę, a tu tańczyłem z nową koleżanką. Daleko mi od tych małostkowych pozytywów. Więc porozmawiajmy teraz o tym o ilu ważnych dla mnie osobach zapomniałem, ilu nie złożyłem nawet świątecznych życzeń, ilu ma mnie przez moje podejście tak po ludzku w dupie. Albo nie, nie rozmawiajmy o tym, powiedzmy tylko, że: całkiem sporo.

(Melancholia dopadła mnie ze zdwojoną siłą, gapię się w monitor od dziesięciu minut).
(Mija kolejne pięć, może nie powinienem już nic pisać?).
(Może wyskrobię kilka zdań).

Aktualnie leżę, jestem najedzony, babcia od której wróciłem przed chwilą powiedziała mi, że przytyłem i wyglądam dużo zdrowiej niż zwykle. To dziwne, bo nie czuję się najlepiej zwłaszcza po wczorajszych swawolach związanych z dorocznym spotkaniem na jedno piwo. Albo kilka więcej. (Ale dzięki babciu). Nie czuję się też najlepiej z tego względu, iż musiałem się rano ogarnąć w trymiga i pędzić na łeb na szyję do kościoła- moja siostra wcisnęła mnie jak śledzia w jedną z przednich ławek, w której na pewno nie było miejsca na kolejne dwie osoby, po czym stwierdziła, że jej ciasno i idziemy do pierwszej ławki.
Do pierwszej ławki.
Co jak co, ale na tyle mnie nie pojebało, żeby siedzieć w pierwszej ławce. Zacząłbym płonąć żywym ogniem. Zmienić miejsca musieliśmy i zrobiliśmy to w sytuacji również mało komfortowej- odnowienie ślubów. (Małżeństwa wstają, podchodzą do ołtarza, trzymają się za ręce i gadają to samo co x lat temu)
No i te małżeństwa wstają i my też wstajemy.
Żenada.
Oni idą w stronę ołtarza, a my stamtąd uciekamy podążając na chór. (Gapią się na nas jak na debili). Przepychamy się łokciami, w końcu udaje nam się dojść do klatki schodowej. Kuszą mnie otwarte na oścież drzwi, szepczą do mnie "uciekaj", ale ja się nie poddaję i hardo idę na górę. Chór pełny. Co robi moja siostra? Siada przy organach. Genialne miejsce, w dodatku siedzące.
Ksiądz coś gada, wierność, miłość, uczciwość małżeńską.
Możecie się pocałować. Serio?
Wyobraźcie sobie proszę teraz taki sonorystyczny efekt: Jakieś sto/dwieście małżeństw cmoka się mniej więcej w tym samym momencie, na policzkach mężczyzn kobiety zostawiają ślady szminek, bla, bla, bla. Ale chodzi o ten dźwięk- cmok, cmok, cmok, cmok, cmok. Żenada wisi w powietrzu, miesza się z resztkami namiętności i okruchami miłości. Ludzie zaczynają bić brawo, małe dziewczynki sypią kwiatki, z sufitu spada konfetti z komunikantów, szał- nie no, tak naprawdę to bili tylko brawo.
I ksiądz jebnął suchara, że też by się tak chciał pocmokać.

(Fragment opowiadań kościelnych zaliczony, napisałbym jeszcze, ale nie może innym razem).

Chciałbym wrócić już do domu, ta wieś mnie nie lubi, ja nie lubię tej wsi, męczymy się nawzajem. Słychać tu tylko gwiżdżący wiatr, deszcz odbijający się od dachówek, szczekanie psów i śmiech diabła. Pianino mam już tak rozstrojone, że trójdźwięk C-dur nabiera nowego znaczenia. Mikołaj przyniósł mi pod choinkę "Polihymnię uczącą" na styczniowe kolokwium i "Spór o granice poznania dzieła muzycznego" na... na każde kolejne i dotychczasowe kolokwium. Znaczy się na wszystkie kolokwia. Zajebista książka, polecam serdecznie- wasz słownik rozszerzy się diametralnie (na jakieś 5-10 minut, potem i tak zapomnicie o tych wspaniałych wyrazach- wiem co mówię). Dostałem dużo innych, ciekawszych nawet rzeczy ale te książki są najbardziej znaczące, świadczą też o moim wrodzonym pragmatyzmie i chęci do zdobywania totalnie bezużytecznej wiedzy (boże, jak śmiesznie).

(Żeby pisanie prac semestralnych szło mi tak dobrze, jak pisanie tutaj, to byłoby miło).

Zaskoczeniem (i to sporym) było dla mnie to, że jakiś tego kraju obywatel (albo kilku) odpalił sobie w wigilię moje playlisty YouTubowe i słuchał. Słuchał. Tego. W wigilię. Ja ten czas szczególny zarezerwowałem dla Maryji Carey. I dla Wham! (Tak, szkoda, że dla Michaela to były last christmas).

Chciałbym w tym momencie powiedzieć coś miłego: (a rzadko mówię miłe rzeczy, więc proszę czytać uważnie i sobie zapamiętać).
Życzę Wam (poniewczasie) zdrowych, spokojnych, takich bardzo bezstresowych i na luzie świąt Bożego Narodzenia, żeby każdemu się jego życzenia pospełniały- jeśli ktoś ma kilka to kilka, jeśli masz jedno, to niech będzie i jedno. Żeby ten czas był czasem superodpoczynku, żebyście się wysypiali i bezstresowo jedli śniadanka i pili kawę, a wieczorem piwko. A na nowy rok- więcej spotkań, więcej rozmów, więcej muzyki. Radości w oczach i w sercu. Życzę ja.

___________________
Dolej mi wiśniówki,
Sercu daj wykrwawić.
A ja Cię przytulę,
Dolej!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Przeinny w Internecie