Cóż za miesiąc mamy, jesienny?
Idziemy oddaleni.
Senni.
Patrząc Tobie w oczy- błękit nieba.
Patrzysz w moje- ciemność lasu.
Każdy w swoją stronę.
Cóż za głos nas tu przywiódł?
Słońce się skryło,
Słońce się skryło,
nie chce na nas patrzeć.
Ile wątków może być w moim małym życiu?
Deszcz kapał z poszarzałego jesiennego nieba. Tramwaje przecinały zgrzytem te strumienie wody lejące się z chmur. Ta pora, kiedy wszystko zaczyna robić się brzydkie, słońce znika na dłużej, odwiedza coraz rzadziej ten mały skrawek świata.
Na jednym z tych opuszczonych przez blask słońca fragmentów ziemi: dwoje ludzi. Tak do siebie podobnych i tak od siebie różnych. Szli w swoją stronę, scena jak z filmu, choć aura jesienna. Czy komuś przeszkadza jesienna aura w filmach? Choć nie było słońca i złotych liści było na swój sposób pięknie. Na swój sposób.
Jak się potem okazało to tylko jeden szedł, drugi siedział: nie chciał moknąć w deszczu i bolały go nogi. Czekał na jednym z tych normalnych autobusowych przystanków. To mógł być ładny przystanek, oko kamery sprawiłoby, że byłby ładny. A On siedział. Cóż to znaczyło? Być może nic, być może coś.
Kiedy już się zobaczyli patrzyli się cały czas, jeden na drugiego. Nie, nie podali sobie dłoni, a ten siedzący nie wstał, żeby się przywitać. Pierwszy usiadł obok.
Patrzyli na siebie cały czas, to już zostało powiedziane. Jak się okazało dużo później i wiadomo to od kogoś, kto spojrzenie swe wścibskie na nich zwrócił: tylko jeden patrzył, drugi miał nos wlepiony w ekran telefonu.
Można by ten nieszczęśliwy film w nieskończoność ciągnąć.
Na jednym z tych opuszczonych przez blask słońca fragmentów ziemi: dwoje ludzi. Tak do siebie podobnych i tak od siebie różnych. Szli w swoją stronę, scena jak z filmu, choć aura jesienna. Czy komuś przeszkadza jesienna aura w filmach? Choć nie było słońca i złotych liści było na swój sposób pięknie. Na swój sposób.
Jak się potem okazało to tylko jeden szedł, drugi siedział: nie chciał moknąć w deszczu i bolały go nogi. Czekał na jednym z tych normalnych autobusowych przystanków. To mógł być ładny przystanek, oko kamery sprawiłoby, że byłby ładny. A On siedział. Cóż to znaczyło? Być może nic, być może coś.
Kiedy już się zobaczyli patrzyli się cały czas, jeden na drugiego. Nie, nie podali sobie dłoni, a ten siedzący nie wstał, żeby się przywitać. Pierwszy usiadł obok.
Patrzyli na siebie cały czas, to już zostało powiedziane. Jak się okazało dużo później i wiadomo to od kogoś, kto spojrzenie swe wścibskie na nich zwrócił: tylko jeden patrzył, drugi miał nos wlepiony w ekran telefonu.
Można by ten nieszczęśliwy film w nieskończoność ciągnąć.
Romantyzm chwili zaburzało w jego sercu wszystko, a on nie chciał się temu poddać. Szum samochodów, zgrzyt tramwajów, siekący deszcz, ostry wiatr, same smutne epitety.
Był chyba zbyt wrażliwy, zbyt delikatny.
Ale to nie przeszkadzało mu w byciu szczęśliwym.
Był chyba zbyt wrażliwy, zbyt delikatny.
Ale to nie przeszkadzało mu w byciu szczęśliwym.