czwartek, 25 kwietnia 2013
Nad wodą wielką i rzeczywistością.
Wypadłem dziś w nocy przez okno na świat.
Tak naprawdę zrobiłem to całkowicie świadomie.
...
Wyskoczyłem dziś w nocy przez okno na świat.
Zacząłem lecieć bez celu, nie wiadomo gdzie, nie wiadomo czy do kogoś, czegoś? Po prostu unosiłem się ponad światem, zakurzoną epoką nieświadomości, czasem dekadentów. Wolny się poczułem, w końcu poczułem się wolny!
Choć nie zabrałem płaszcza nie było mi zimno. Tysiące gwiazd ogrzewało mnie swoim światłem, wiatr kołysał spokojnie, motyle unosiły mnie i leciałem. Ponad wszystkim, dymami domostw, warkotem samochodów, krzykiem rozwrzeszczanych niemowląt, płaczem samotnych matek. Leciałem ponad pijanymi mężczyznami, którzy spoceni wlewali w siebie tanie wina, oblewając zabrudzone smarem koszule i owłosione torsy. Ponad chodnikami zabrudzonymi węglem świeżo zsypanym do piwnicy, ponad kominami huczących fabryk i sunących po srebrnych nitkach pociągów.
Frunąłem ponad czarnymi jak smoła lasami, rzeki i jeziora odbijały blask księżyca. Samochody pędziły po dziurawych drogach donikąd, tworząc czerwono-białe rzeki świateł. Świat pędził a ja frunąłem ponad pędzącym światem. Gdzieś z drugiej strony, tam gdzie świeciło już słońce, życie toczyło się jeszcze szybciej. Biegło na łeb, na szyję, zostawiając za sobą trupy. Pędziło, a ludzie umierali w szpitalach, ginęli w wypadkach. To nic, przecież najsłabsi muszą odpaść, my pędźmy dalej! Ona umarła, co z tego, że umarła? Przecież ja żyję, muszę żyć, muszę pracować, muszę, muszę, muszę...
Ale ona umarła.
Ona odeszła bezpowrotnie.
Zatrzymałem się nad jedną z tych sinych rzek. Ona też płynęła cały czas. I choć dawała wytchnienie, pozwalała odpocząć nad swoim piaszczystym brzegiem przypominała mi, że i ja cały czas płynę. Podłe i nieznośne uczucie, które kazało liczyć każdą minutę życia, każdą sekundę istnienia, każdy oddech i westchnienie. Ona płynęła brudna, niosąc ze sobą cząstkę rzeczywistości i wspomnienia, pamięć i zapomnienie. I to ukłucie w sercu, taka bolączka świadomości- najgorszego ze stanów umysłu.
Poderwałem skrzydła z ziemi i wzbiłem się w niebo. Odsunąłem na bok te myśli nie dające spokoju i usłyszałem anielski śpiew. Zobaczyłem człowieka, idącego brzegiem.
Miał wielkie, niebieskie oczy w których odbijał się blask jutrzenki. Nie wiem dokąd podążał, kim był, skąd pochodził. Widziałem tylko, że był bardzo smutny. Zatrzymałem się przed nim i on też się zatrzymał. Po moim poliku spłynęła jedna samotna łza. A on, spojrzawszy na mnie zareagował tak samo.
Ta jedna samotna łza spływała tak po naszych policzkach aż do wschodu słońca. Wpatrywałem się w niego, nie był człowiekiem, był aniołem, choć nie potrafił latać.
I chyba tak zaczęła się nasza historia.
__________________________________________________________________________
Skałom trzeba stać i grozić, obłokom deszcze przewozić, błyskawicom grzmieć i ginąć...
Mnie płynąć, płynąć i płynąć...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz