Czuję się w swojej głowie jak typowy domokrążca. Tylko nie oferuję nic do kupienia. I czuję się jak typowy włamywacz. I wchodzę, szperam i szukam, odbijam się od własnych myśli. Grzebię w jakichś wspomnieniach, pustkach, gmeram w poszukiwaniu być może czegoś co tam zgubiłem a co pozwoliłoby mi na napisanie kolejnej nuty, motywu czy frazy. Wierzę, że jest w tej mojej głowie coś. Jakieś chociażby małe coś, co pozwolił
oby uczynić moje życie marzeniem. Spełnionym marzeniem. Żebym usiadł kiedyś przy tych białych kawałkach drewna przeplatanych czarnymi i wiedział. Żeby głowa wiedziała. Żebym to nie ja był instrumentem lecz żeby to był mój instrument. Być doskonałym, perfekcyjnym. Jedynym w swoim rodzaju.
Otula mnie światło białych lamp. Wszędzie metal, beton i szkło. Dookoła kamienne posadzki, wszechobecny korporacyjny design. I zaraz wjadę windą na któreś z wielu pięter i zacznę żywot korpoludka. I będę szary jak ten beton i kamień.
I stalowe nerwy.
I niechęć do wszystkiego i wszystkich.
I więcej pieniędzy.
Ale za jaką cenę?
Wartości otaczającego świata nie zna nikt, choć wszyscy patrzą na ceny.
Wartości otaczającego świata nie zna nikt, choć wszyscy patrzą na ceny.
Tak bardzo nie chcę tu być. Inspirujący drwaloseksualni mężczyźni w garniturach z teczkami pełnymi papierów pod pachą. Już wiem, że będę jechać na ostatnie piętro, może z tym ładnym? Może to jedyny plus korporacji? Że w windzie będę czuć Farenheita Diora?
Mam jeszcze dziesięć minut.
Może uciec?
Mam jeszcze dziesięć minut.
Może uciec?
Może znaleźć w tym świecie inspirację?
Tutaj chyba nawet mózgi są betonowe.
-Dzień dobry, zapraszam.
-Do widzenia.
-Tak, meeting o 15:00
Kawa ze Starbucksa.
Szpilki. Jakieś drogie. Minimalistyczne, dopasowane spódnice.
Polskie życie schowane do torebki od Chanel.
Rosnący od piwa brzuch okryty koszulą Wólczanki. Duszący jedwabny krawat związany idealnie przez sekretarkę. Owłosione plecy okryte marynarką. Plan na życie zapisany w smartfonie.
Mili ludzie, chciałbym was prosić, żebyśmy choć jeden dzień nie biegli przez pasy. Żebyśmy choć raz wypili kawę na spokojnie. Żeby po obiedzie nie kłuło nas w środku bo musieliśmy biec i w nerwach szukaliśmy miejsca parkingowego.
Mili ludzie, módlcie się za sobą.
Żeby raz w życiu rzucić papiery na wiatr i przypomnieć sobie o słowach z którymi zrobiło się kiedyś to samo.
Mili ludzie, zróbmy razem dziesięć głębokich wdechów wciągając w nozdrza zapach dopiero co ściętej sosny.
Usiądźmy wszyscy w tramwaju, powiedzmy sobie dzień dobry. Uśmiechnijmy... starajmy się uśmiechnąć.
Zdążymy.
Choć tak naprawdę nie ma się dokąd spieszyć.
Mili ludzie, módlcie się za sobą.
Żeby raz w życiu rzucić papiery na wiatr i przypomnieć sobie o słowach z którymi zrobiło się kiedyś to samo.
Mili ludzie, zróbmy razem dziesięć głębokich wdechów wciągając w nozdrza zapach dopiero co ściętej sosny.
Usiądźmy wszyscy w tramwaju, powiedzmy sobie dzień dobry. Uśmiechnijmy... starajmy się uśmiechnąć.
Zdążymy.
Choć tak naprawdę nie ma się dokąd spieszyć.
A może kino? Albo wieczór przy świecach? Znacie tyle sposobów by mnie rozweselić.
A może wódka i paczka papierosów? Znam przecież tyle sposobów, żeby siebie zniszczyć.
A może ten gówniarz z tramwaju w końcu ustąpiłby mi miejsca?
A może ten chłopak z naprzeciwka w końcu by napisał?
A może wystarczy kochać... pardon, kichać na to wszystko?
Może chciałbyś być brunetem i mieć niebieskie oczy pełne perskiej tajemnicy i perskiego wdzięku? Może chciałbyś by szkliły Ci się oczy gdy pokazujesz rząd śnieżnobiałych zębów?
W tramwaju zapalono światło. Ludzie dalej zdawali się być cisi i bez wyrazu.
W tramwaju zapalono światło. Ludzie dalej zdawali się być cisi i bez wyrazu.
Skrzyżowanie biegło w każdą możliwą stronę.
Bicia serc ucichły przykryte silników warkotem.
Ludzkich serc rzeka mnie urzeka- tonę.
Oblewam się potem i odpocznę potem.
Skrzyżowanie porzuciło swoje dawne plany.
Na bycie centrum świata, wielkim niezrównanym.
I tak jak ludzie biegnę, na zielone czekam.
Ludzkich serc rzeka mnie urzeka- tonę.
Oblewam się potem i odpocznę potem.
Skrzyżowanie porzuciło swoje dawne plany.
Na bycie centrum świata, wielkim niezrównanym.
I tak jak ludzie biegnę, na zielone czekam.
Oni w swe życia pędzą ja przed nim uciekam.
I tacy podobni jesteśmy do siebie.
I zupełnie różni.
Żyjemy w przepełnionej próżni.
I tacy podobni jesteśmy do siebie.
I zupełnie różni.
Żyjemy w przepełnionej próżni.
Nosz kurwa.
Kajdanki, choćby i były pluszowe- dalej są kajdankami.
__________________________________________
"Unieruchomieni strachem krzywdy leżymy jak mumie
Już na osobnych torach, jak Pendolino w sumie
Wiemy, że nasze miasto zaraz runie i lunie
Muszę Cię uwolnić, bo ze mną życie to nie drink w VIP-roomie..."
L.U.C
Jeden z najlepszych wpisów na tym blogu. Bardzo mocno do mnie przemawia, bo jest taki życiowy. Oby takich wpisów jak najwięcej!
OdpowiedzUsuńPierdol, pierdol, ja poslucham
OdpowiedzUsuń