ocalałem
prowadzony na rzeź.
To są nazwy puste i jednoznaczne:
człowiek i zwierzę
miłość i nienawiść
wróg i przyjaciel
ciemność i światło.
(...)
Szukam nauczyciela i mistrza
niech przywróci mi wzrok, słuch i mowę
niech jeszcze raz nazwie rzeczy i pojęcia
niech oddzieli światło od ciemności.
Mam dwadzieścia cztery lata
ocalałem
prowadzony na rzeź.
Zawsze chciałem jebnąć tym wierszem w swoje smutne jak pizda urodzinki. Cieszcie się i radujcie, bo to Różewicz, a przecież zawsze mogłem napisać coś sam, w sensie wiersz jakiś, a Wy musielibyście jakoś to przełknąć. Albo czymśkolwiek zwymiotować.
Fakt. Mam dwadzieścia cztery lata. Jestem już starym, pomarszczonym napletem, wypowiadam się w słowach (jak widać) poważnych, siwieję i łysieję. Siła wieku. A tak naprawdę, to jestem piękny, młody, na wydaniu, bicek zrobiony, włosy przystrzyżone, wygolony, łobuz, ale przecież łobuz kocha najbardziej. Bierzcie i jedzcie ze mnie wszyscy. To jest bowiem ten popierdolony typek z falowca.
Zwyczajem ogólnym byłem dziś na cmentarzu, zwyczajem własnym i prywatnym w nocy pójdę na Srebrzysko żeby pokwilić nad losem i prawdą śmierci. Tort dostałem wczoraj - bo jutro przecież taki smutny dzień - i nawet go nie spróbowałem, bo wcześniej zjadłem kotlety, łososia, szynkę parmeńską, inne cudawianki i stwierdziłem, że tort nie będzie najlepszym wyjściem z sytuacji pełnego brzuszka. Chociaż jego wyjście mogłoby okazać się nader efektowne.
Smutek rozpierdala jeszcze bardziej, bo do odwiedzenia coraz więcej grobów, coraz więcej ludzi, myślę że pod koniec życia (mojego) będę szedł na cmentarze rano, wracał poźną nocą i w noc tę pochylać się będę nad samotnością i kieliszkiem wysokoprocentowych trunków. (Albo siedmioma).
Pociąg toczy się wolno. Starszy Pan wsiadł do przedziału, odłożył walizkę i przeżegnał się przed podróżą. Ten nader mistyczny gest zniszczyła jego żona wydmuchując swój czerwony nos w bawełnianą chustkę. Dzień dobry, dzień dobry. Jak to dobrze jechać w ciepłym, prawda Zosiu?
Dej mnie te kanapke z polendwicom co jom rano na smentarz naszykowałaś.
Dzięki, kurwa, żyćko. Lepiej mi zaśpiewajcie sto lat, gwiazdkę pomyślności, dwa kije, wypije, przez ręce Maryji, niechaj żyje nam. Hej!
Miałem pisać znów o centymetrach w kroku, braku tłuszczu w boku, innych takich, ale prawda jest jak zawsze smutna i niewygodna. Z 24 trzeba by odjąć spore nieco, a tłuszcz nazywam uroczo "serowymi brzegami" i od razu żyje mi się lepiej. Jestem jak pizza z Domino's. Szybki i z dostawą do domu.
Komu, komu?
Komu, komu?
Kończę, oszczędzę Wam mdłości. Idźcie płakać na groby. I pamiętajcie: ten czerwony lekko na lewo, a biały to od wujka Andrzeja.
___________________________
A wiatr w kominie śpi
bo ciemno.
A ja? Co ja?
- Co będzie ze mną?