czwartek, 30 czerwca 2016

Krop:lecące:dzące:nzurę

Patrzę na swój indeks. Przyrzekałem postępować "odważnie, lecz rozważnie" zgodnie ze starogdańską zasadą, lecz rozważnie chyba nie będzie.
Przemyślenia, których nie da się opisać w miarę kulturalnym językiem po części zachowuję dla siebie, po części wypluwam w stronę dobrych znajomych. Postaram się być grzeczny (choć będzie nad wyraz trudno).

Gdybym mógł wylałbym na Łąkowej hektolitry jadu w podziękowaniu za pomoc, starania i dobrą wolę wszystkim tym, którzy mieli mnie tak głęboko w piździe.
- Pan jest niepoważny, sprawa trafi do Rektora! - wrzeszczy mi w słuchawkę Studio Nagrań.
- Proszę Pana, Pan to powinien posprzątać! - kulturalnie acz stanowczo perswaduje Portiernia.
- A co Pan tu jest? Jak jakieś Panisko?! - Dział Administracyjno-Gospodarczy.
- Przecież ja nie mam żadnej informacji! Proszę to natychmiast wyjaśnić! - Jakiś Pan Franek.
- Nie, nam nic nie było zgłaszane! - Stróżówka.
- Zajętość sal? Gdzieś tam leży, poszukaj sobie! - Dziekanat.
- Niech mnie Państwo pocałują w dupę! - bez ogłady krzyczy mój obolały nieco, wewnętrzny głosik.

Z całym szacunkiem do biurokracji, papierologii, braku kultury, prostactwa i chamstwa, które panoszą się na Akademii- dajmy sobie kurwa żyć. Żyć jak żyć- egzystować chociaż. 

Jedynymi osobami, które zechciały i mogły (bo były też takie które chciały bardzo, ale czas nie chuj), był mój kumpel jeszcze z przedszkola i mój trębacz. I siedzieli ze mną razem do 3 nad ranem w dzień koncertu i nosili podesty, zastawki, mikrofony, kolumny, światła i światełka, krzesełka i pulpity, bębny i fortepian. Co do krzeseł i pulpitów po godzinie 22:00 z dalekiego Śląska przybyła też moja wspaniała wokalistka. I też nosiła. Znajomy z przedszkola skakał po suficie i ustawiał światła, trębacz latał na palniku i przypinał niezliczone ilości XLRów, speakon'ów, jack'ów i innych kabli. Spociliśmy się jak dzikie świnie, wybrudziliśmy się jak świnie, byliśmy padnięci i wymięci, nogi właziły nam w dupę ale działaliśmy. I oni działali- tak naprawdę dla mnie. Mieliśmy tam być o 7:00 rano dnia... tego samego, ale dział Administracji (który kurewsko gorąco pozdrawiam) na ten dzień zaplanował sobie stroiciela. Zaplanował dzień przed naszym wejściem na salę. Bardzo profesjonalnie. (oklaski, brawa, aplauz).
Byliśmy więc na sali o 8:30 z lekka wyganiając stroiciela. Ustawiliśmy resztę sprzętu, przyniosłem lampki do pulpitów (tu akurat pozytywny akcent- pozdrawiam serdecznie Dziekanat Wydziału I, w szczególności Paulinę i Piotrka), wymieniłem w nich baterie, zrobiłem jeszcze masę innych rzeczy. O 9:30 przyjechało dwóch świetlików, znów nosiliśmy światła i światełka, wytwornice dymu, kable i kabelki, płyny, podstawki, statywy i masę innych świetlikowych rzeczy. Pomagam.
9:58- sorry spadam.
10:02- nie, jednak mogę pomóc, bo mamy obsuwę wynikającą z tego durnego strojenia fortepianów.Dalej noszę światełka.
O 11:00 z hakiem zaczęliśmy grać, soundchecki, linechecki i strojenie sprzętu zawsze są jakąś makabrą dla muzyków. Jest to po prostu trochę nudne. Ale o dziwo nader efektowne.
W pewnym momencie (a tak jak pisałem wyżej nie mówię o wszystkim, bo wszyscy by się poobrażali za szczerość) słyszałem tylko: Paweł, Paweł, Paweł, Paweł, Paweł!
Tak, tak właśnie mam na imię! (niestety)
Nie, nie jestem pierdoloną Pytią Delficką! (na szczęście)
Nie, nie jestem również Alfą i Omegą! (czy chociaż sprawiam nikłe wrażenie?!)
Nie, Boga naprawdę NIE MA!
Czułem się jak cały, razem wzięty Sąd Ostateczny, który musi podjąć decyzje o których nie ma zielonego pojęcia. Ale naprawdę się starałem! Naprawdę!
Nie byłem na nikogo zły, byłem głodny i śpiący. A maraton dopiero się rozpoczynał.
Próba skończyła się o godzinie 14:00- byłem już totalnie zmęczony, nic nie jadłem, nie spałem, ostatnią rzeczą na jaką miałem ochotę było stanie i machanie tym patykiem zwanym profesjonalnie batutą. Kiedy zmierzałem z wokalistką na tramwaj zabrzęczał mi telefon. Brzęczenie telefonu w momencie, kiedy jestem gdzieś tam nieobecny jest rzeczą nic dobrego nie wróżącą.
- Cześć Paweł, Artur mówi. Słuchaj, tu ta Pani chce Ci zrobić jakąś masakrę na scenie, chce przesunąć wszystko bo ona ma próbę do dyplomu.
- Tak. Nie. Nie wiem. Zróbcie coś, błagam. Chciałbym móc się chociaż umyć, jestem z lekka spizgany.
- No ale tu wszyscy z Akademii sobie poszli, zostaliśmy tylko my. (dla niewtajemniczonych- świetliki przyjechały z daleka). Przecież to jest nienormalne, oni są psychicznie tutaj wszyscy chorzy?
- Tak. Nie. Nie wiem. Mam nadzieję, że nie, choć po trzyletniej obserwacji muszę przyznać, że istnieją poważne przesłanki co do tego, żeby tak twierdzić.
- Paweł, co my mamy zrobić?
- Nie zachorować.
- Mówię poważnie, to jest jakiś sajgon!
- Ja też mówię poważnie. Powiedzcie Pani, że ona ma próbę do dyplomu, a ja mam dyplom.
- Mówiliśmy.
- I co? Nie poskutkowało?
- Nie, ani trochę. Pani mówi, że musi mieć fortepian na środku, bo tak będzie na egzaminie.
- A czy Pani nie słyszy, że akustyka na Sali jest zajebiście zmieniona przez tonę sprzętu jaki tam leży, stoi i wisi w powietrzu?!
- Nie wiemy czy słyszy, w każdym razie widzi. To co my mamy zrobić?
- Przykręćcie fortepian na blachowkręty, następnie pozakładajcie sobie wzajemnie kaftany bezpieczeństwa.
- Scena jest drewniana.
- Wkrętom to nie robi różnicy.
Tak wyglądał dialog i bieg na tramwaj. Nie miałem czasu na interwencję, chciałem mimo wszystko jakoś wyglądać, a o 17:00 znów musiałem być na Akademii.
W tramwaju ukrop.
W skmce też niefajnie lepko.
(...)
Na Akademii o umówionej godzinie byłem, zajebiście zdenerwowany w dodatku, przypomniałem sobie o podeście dyrygenckim i ogarnąłem kontrabasistę, żeby mi pomógł to dziadostwo wnieść na górę (za co bardzo dziękuję). Wyjechaliśmy jeszcze ze sceny tym debilnym wózkiem do świateł, ciężkie to i nieporęczne, zawalidroga kompletna. Znów się pobrudziłem. Znów przez myśl mi przeszło "czy na Akademii naprawdę nie ma od tego ludzi?". Powiedzmy, że po drodze "nic się nie stało", zaczęliśmy grać próbę.
Usłyszałem swoje imię zbyt dużą ilość razy, muszę się przechrzcić. Skończyliśmy po 19:00, trochę zbyt późno, jeszcze zbyt dużo rzeczy zostało do ogarnięcia. A gwiazda (ekhm) wieczoru ledwo się trzyma na własnych nogach.
20:00- czy mogę iść do domu? Nie, uśmiechaj się. Kurwa no, uśmiechaj się jeszcze przez dwie godziny.
20:05- wychodzimy na scenę. Słyszę tylko coś o papierosach i soku, zastanawiam się co za sok, ale chyba jest to aktualnie mało istotne. Za fajki zabije mnie później mama, choć naprawdę mogłaby to zrobić właśnie teraz. Wychodzę na scenę i coś bełkoczę, nawet nie wiem co. Nie wiem. Staję na tym pieruńsko ciężkim podeście, mam w głowie jego ciężar, ale to też chyba nie jest ważne. Sekunda, sekunda. Idealne tempo przechodzi zgrabnie do zespołu. Idealnie.

(...) - tu jest fragment podczas którego gramy resztę utworów. Krótki, prawda?

Komisja podchodzi do mnie. Profesor zaczyna mówić coś o tym, że było za mało smyczków. Uśmiech znika z mojej twarzy, a miałem uśmiechać się przez dwie godziny. Wytrzymałem jedną z hakiem. Ale jak to za mało smyczków? Przecież dwa tygodnie temu na zajęciach mówił, że lepiej nie dało się ich rozpisać! O co w ogóle... Że co? Zapytał o potwierdzenie swojej tezy jedną z członkiń komisji. Nic nie odpowiedziawszy marnie pokiwała głową z cieniem uśmiechu na twarzy.
-Gratulujemy.
-Gratuluję.
-Ja również.
Dają mi indeks, kartę egzaminacyjną, partytury i protokół. Ale to wszystko? Już?
-Udało mi się wywindować dla Pana ocenę.- kwituje profesor. Wywindować? Ale jak to?
Idą. Poszli. Lecę do garderoby.
Patrzę na indeks- 24 punkty. Robi mi się gorąco i zaraz wybuchnę. Patrzę na kartę egzaminacyjną- to samo. Patrzę na protokół- nic. Ani jednego słowa. Co to kurwa ma być? Czy to jakiś żart jest?
Trzy pierdolone lata, jak dziki osioł zasuwam, orkę odpierdalam, staram się zajebiście, a oni wpisują mi dwadzieścia cztery punkty?
Czy na tej uczelni ktoś czyta regulaminy? Czy ktoś przeczytał kiedykolwiek, że zakres studiów I stopnia obejmują kompozycje różnorodne na kameralne składy? KAMERALNE KURWA MAĆ. Czy ja Wam tam, do cholery ciężkiej, pokazałem przed chwilą skład kameralny!? NIE. Odwaliłem zajebistą robotę, ponadprogramową, a oni po prostu mają mnie w dupie!
I niestety stało się: wpadłem w szał.

(...) - to jest fragment mówiący o wewnętrznym rozedrganiu emocjonalnym. Też krótki, co nie?

Komisja sobie poszła. Profesor wrócił po protokół, którego nie powinienem zobaczyć. Ale wiele do oglądania tam nie było. Tak samo jak wiele nie mieli mi do powiedzenia. Czekałem na jakąś zajebiście merytoryczną ocenę i dyskusję. Dostałem "za mało smyków" i "gratuluję". Gdzieś mam takie gratulacje. A konkretnie w dupie.
(...)
Stoję, dostaję kwiatki i prezenty. Nie mogę się skupić. Masa ludzi coś do mnie mówi, a mnie od środka nosi. Gotuję się, jest mi zajebiście źle. Uznałem, że najlepiej będzie mówić "dziękuję" i nie skupiać się na reszcie. "Dziękuję" powinno działać prawidłowo. Na całe szczęście działało.
(...)
Przebieram się. Mam mokre skarpetki (10/10), jestem cały spocony. Koszula się do mnie klei. Zdejmuję garnitur i w gaciach siadam na podłodze. Staram się myśleć, ale ciężko mi idzie. Wokół kręcą się najbliżsi mi ludzie, ogarniają ze mną. Znów zadają pytania na które nie umiem odpowiedzieć. Sam zadaję sobie pytanie: dlaczego? Może dlatego, że część osób Cię nienawidzi.
Ogarnąłem się, wygonili nas z Akademii. No tak, przecież ktoś tu jeszcze pracuje. Widzę jak wszyscy odjeżdżają, chowam się z papierosem przed mamą. Zapalam- nie przynosi ulgi. Wiem, że muszę się pospieszyć, że dzisiaj jeszcze impreza. Chcę jechać do domu spać, to jedyne o czym marzę.

(...)

-Paweł, gdzie jesteś?- dzwoni Basia.
-Jadę- dukam. -Będziemy za dziesięć minut.
Tak też byliśmy. Część już czeka, nastroje niezbyt wystrzałowe. Podchodzi do mnie jedna ze skrzypaczek.
-Wiesz, Paweł, fajnie było. Ale ten Twój profesor wszystko zepsuł.- zaczyna.
-Jak zepsuł? -przecież nie wiedzą co dostałem (głupi myślę o sobie).
-No bo podszedł do nas po koncercie i powiedział do sekcji, że zajebiście, a do nas że beznadziejnie i nie powinniśmy grac na tych instrumentach.
Zdębiałem. Kurwa, poważnie. Zdębiałem.
-No, mówił tak, sama przy tym byłam- mówi Weronika, która podczas koncertu pełniła zaszczytną funkcję widza.
Załamuję się totalnie. Zbieram wszystkich skrzypków i przepraszam ich zbiorowo. (Używałem dość ostrych słów, ale nie będę się tu wyrażać). Jedyne czego chciałem w tamtym momencie to zimne piwo. Idę do Łucji na bar.
-Nalejesz mi?
-Drinka?
-Nie, na początek może jednak piwo.
Podchodzi do mnie kumpela, biorę pierwszy łyk zimnej, obrzydliwej Perły.
-Paweł, ale wiesz, że oni wyszli przed końcem koncertu? - mówi.
Zachłysnąłem się i zacząłem kaszleć. Ta perła to jednak szczyny.
-Wyszli co?
-Wyszli przed końcem koncertu.- powtarza- na podziękowaniach.
(...) -tu jest, co następuje: co kurwa, jak kurwa, dlaczego kurwa.
Pomilczałem trochę.
Profesor wiedział, jedna z członkiń komisji też wiedziała- powiedziałem jej o tym przed samym koncertem. Mieli to w programach koncertowych, mimo wszystko wyszli.
(...)
Nie udało mi się porządnie napić, choć naprawdę chciałem. Byłem załamany, zdruzgotany, zrozpaczony i inne przymiotniki na "z". Wkurwu dopełniło to, że na imprezie skończyło się żarcie.
_________________________________________________________________________
Jeśli ktoś zastanawia się nad studiami na Akademii, to powiem, że polecam. Ale trzeba być przygotowanym na to, że wpadnie się w bagno z którego samemu potem trzeba wyjść. Trzeba być przygotowanym na to, że z całego sztabu ludzi na Akademii pomoże jedna osoba, albo dwie. Trzeba mieć znajomych i przyjaciół, którzy pomogą, kiedy burdel stanie w płomieniach (...).
Przepraszam za częste "(...)"- ćwiczę Waszą wyobraźnię.
Kilka dni temu się obroniłem. Dyplomu z wyróżnieniem i tak nie dostanę, potrzebny jest do tego wniosek Rady Wydziału, a wątpię, by ktoś tam w ogóle o tym pomyślał. Jestem Panem licencjatem, czasami żałuję tylko, że nie jest to licencja na zabijanie.





Przeinny w Internecie