Światło przeciskało się coraz wyżej ponad horyzont. Świtało.
Wracałem lekkim krokiem, mijałem ulice, skrzyżowania, patrzyłem w okna w których zapalało się coraz więcej świateł. Miasto budziło się do życia. Drzewa pokrywała już soczysta zieleń, widać było pąki, kwiaty, zapach asfaltu wymieszany z zapachem kwitnących jabłoni rosnących dziko przy drodze.
Wracałem lekkim krokiem, mijałem ulice, skrzyżowania, patrzyłem w okna w których zapalało się coraz więcej świateł. Miasto budziło się do życia. Drzewa pokrywała już soczysta zieleń, widać było pąki, kwiaty, zapach asfaltu wymieszany z zapachem kwitnących jabłoni rosnących dziko przy drodze.
Zieleniło się coraz bardziej z dnia na dzień i czuję, że we mnie też ta wiosna wybuchła z jakąś dziwną, niespotykaną przeze mnie mocą. Czułem w sobie zielone sploty, gąszcz ogrodu pozostawionego bez ogrodnika w samym środku lata. Świat się kręci i wiruje, dookoła pachnie wiosna, morze spokojne jak nigdy zachęca do niestosownej melancholii.
Minęła chwila i słońce wzeszło nad horyzont i przywitało mnie lekkim i ciepłym blaskiem. Chmury opuściły ten skrawek nieba zdawać by się mogło bezpowrotnie i poczułem spokój. Cichy wewnętrzny spokój, którego nie zaznałem od dawna, o którym prawie zapomniałem.
Uspokoiłem się tak, jakbym patrzył na Ciebie dalej i widział jak spokojnie wypuszczasz dym papierosa, a on ucieka. Ucieka bezpowrotnie rozproszony lekkim wiosennym wiatrem.
Wiśnie w ogrodzie zakwitły, pod balkonem kwitnie bez, topola wypuściła jasnozielone liście przez które przebijało się migotliwe światło poranka. Zamknąłem drzwi na górny zamek, prztyknąłem czajnik i zrobiłem sobie kawę. Chwilę potem piłem ją małymi łykami, paliłem papierosa i spoglądałem na cudowny poranek.
Cudnie jest zasnąć o poranku.